niedziela, 2 sierpnia 2015

15-17 maja, pisał Jake

               Kiedy otworzyłem oczy o mało co się nie roześmiałem z powodu beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłem. Noga w którą oberwałem powoli się goiła, jednak nadal bolała jak diabli, podobnie jak ramiona przypięte do kamiennej ściany nad moją głową. 
Gdy byłem nieprzytomny, ktoś zdarł ze mnie koszulkę przez co nagimi plecami dotykałem zimnego kamienia. Dokonałem szybkiej inspekcji całego ciała.
Prócz rany na nodze miałem kilka zadrapań na brzuchu, a do moich żeber przypięty był plaster od którego odchodziły kable. Powędrowałem spojrzeniem dokąd one prowadzą i na niskim stole dostrzegłem małą skrzynkę z kilkoma dźwigniami. Odetchnąłem ciężko i pomyślałem, że gorzej być nie może. Prąd pod wysokim napięciem jest jedną z niewielu rzeczy, która może zadać ból wampirowi.
Szarpnąłem z frustracją łańcuchami jednak one wytworzyły tylko nieprzyjemny dźwięk ocierając się o kamień, ale zostały nie naruszone. Caleb doskonale wiedział co robi, co jak co ale braciszek mi się udał.
Usłyszałem odgłos kroków narastających z każdą sekundą. Szybko przybrałem na twarzy drwiący uśmiech, który przywitał Donovana i jego towarzyszkę.
Dziewczyna miała ciemne włosy sięgające połowy pleców i jasne oczy. Usta pociągnięte czerwoną szminką wygięte były w radosnym uśmiechu gdy na mnie patrzyła. Jej szczupłą sylwetkę podkreślała przeźroczysta, obcisła bluzeczka pod którą miała tylko koronkowy stanik. Umięśnione nogi zakryte miała skórzanymi spodniami motocyklowymi. Jej wyglądu seksownego kociaka dopełniały kozaki do kolan na wysokiej szpilce.
-Witaj braciszku. - przywitałem Caleba radosnym tonem. - Nie przedstawisz mnie swojej koleżance?
Donovan uśmiechnął się i zerknął na dziewczynę, ta zrobiła kilka kroków do przodu tak że stanęła bardzo blisko miejsca w którym wisiałem. Powoli oblizała czerwone wargi i powiedziała:
- Sama się przedstawię - jej głos mogłem opisać tylko słowem słodki, przywodził na myśl płynną czekoladę. - Mam na imię Bianca, a ty jesteś moją nową zabawką.
Podkreśliła swoje słowa przejeżdżając swoim długim paznokciem po moim brzuchy. 
-Pozwól, że Ci wyjaśnię co nieco o mojej dziewczynie. - odezwał się Caleb, kładąc dłonie na ramionach brunetki.No proszę jest zdolny do czegoś innego uczucia poza chęcią mordowania. - Ona może nie wygląda, ale na prawdę straszna z niej suka. - podkreślając swoje słowa cmoknął ją w skoroń. - A największą rozkosz sprawia jej zadawanie bólu.
Zerknąłem na dziewczynę i uniosłem kącik ust.
-Już się boję. - zadrwiłem. - Może wygląda jak kociak i ma ostre pazurki, ale to tylko dziewczyna.
Widać było, że moje słowa nie przypały Biance do gustu, prychnęła cicho i wbiła paznokcie w mój brzuch pozostawiając głębokie ślady. Z ran popłynęła krew.
Skrzywiłem się, ale nie odrywałem wzroku od mojego brata.
-Rozumiem braciszku, że boisz się pobrudzić rączek dlatego nasyłasz na mnie swoją dziewczynę. - Donovan westchnął teatralnie i pokręcił głową.
-Nie Jake. - odparł spokojnie. - Nie boję się pobrudzić, ale męczenie Ciebie sprawi mojej Biance dużo radości, a ja będę zachwycony słuchając twoich krzyków.
Na moich ramionach pojawiły się ciarki, kiedy przez salę przetoczył się powiew wiatru. Skaleczenia zadane przez dziewczynę już zaczęły się goić.
-Za dwa dni, kiedy nie będziesz regularnie spożywał krwi Twoje obrażenia nie będą takie nietrwałe. - obiecała brunetka głaszcząc moje żebra. - Już się nie mogę tego doczekać!
Zmrużyłem oczy i wbiłem spojrzenie w Caleba.
-Nic się ode mnie nie dowiesz, skurwielu. - warknąłem cicho. Mój brat zachichotał i pokręcił głową. Widok mnie przykutego do ściany widocznie sprawiał mu radochę.
-Ależ nie mam zamiaru nic od Ciebie wyciągać. - powiedział z nonszalancją oglądając swoje paznokcie, czym doprowadzał mnie do szału. Napiąłem mięśnie i szarpnąłem się z całej siły. Poczułem jak metalowe obręcze na moich nadgarstkach wbijają się w skórę raniąc ją boleśnie. - Nie trudź się nie zerwiesz ich, Twoja moc też nie zadziała.Braciszku chcę abyś poczuł to co ja czułem będąc w Piekle ostatnio, jak i wtedy gdy żył Twój pierdolony tatuś. Bianca idziemy, wrócisz do niego później.
Dziewczyna posłała mi całusa w powietrzu i chichocząc cicho wybiegła za swoim chłopakiem. Nigdy nie myślałem, że spotkam większą zdzirę niż matka Evelyn, ale chyba się myliłem. Ta mała wariatka ma psychopatyczne zapędy,nic dziwnego że Caleb się nią zainteresował. Są siebie warci.
Że też dałem się złapać. I to po raz drugi tego samego miesiąca. Trzeba być mną żeby mieć takiego pecha. Tym razem jednak Jamie i Jessie nie wyciągną mnie tak łatwo.
Odbicie mnie policji to była pestka w porównaniu do tego gówna w którym jestem teraz.
 
              Ból łamanego żebra przywrócił mnie do świadomości. Nie pamiętam kiedy zasnąłem ale pobudka do najmilszych nie należała. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Biancę, która opierała się o kij baseballowy wykończony zgrabną czarną rączką.
-Już nie śpisz? - zapytała radośnie ukazując w uśmiech rząd białych zębów. - To dobrze bo chciałam się pobawić.
-Zachowujesz się jak pięciolatka. - stwierdziłem mierząc ją wzrokiem. Nie potraktowała tego jako komplementu, gdyż już po chwili wzięła zamach i uderzyła w to samo miejsce gdzie przed chwilą.
-Na Twoim miejscu byłabym milsza. - warknęła gardłowo i już przestała się wydawać taka słodka. Jej kij znowu ze świstem przeciął powietrze i zderzył się z moim brzuchem. Nagły ból sprawił, że z sapnięciem wypuściłem powietrze z płuc. Bianca z iskrzącymi się oczami przyglądała się mojej reakcji.
-Wiedziałam, że nie jesteś słabeuszem. - mruknęła stając tuż obok mnie. - W końcu jesteś bratem Caleba.
-Tylko przyrodnim. - sprostowałem. Nie chcę aby ktoś mnie łączył z tą kreaturą.
Dziewczyna oparła kij o ścianę i przejechała dłońmi po moim ciele, zatrzymała je tuż nad żebrami i wbiła we mnie paznokcie. Nie poprzestała na tym, tylko przejechała nimi w dół zatrzymując się na pasku spodni.
Syknąłem cicho obnażając na nią kły. Krew zaczęła ściekać i kapać na podłogę, Bianca cofnęła się i powoli oblizała swoje palce mrucząc przy tym zmysłowo. 
-Smacznego. - stęknąłem. Spojrzałem na swoje ciało i zauważyłem z ulgą, że częściowo już się zagoiło.
-Dziękuję. - odparła brunetka lustrując mnie wzrokiem. - Chyba jednak wrócę później, za szybko się goisz, a ja lubię jak jest dużo krwi.
-Przepraszam, że jestem tak okropnym obiektem tortur. - westchnąłem teatralnie zwieszając głowę. Bianca roześmiała się głośno.
-Tylko do czasu, aż krew jaką wypiłeś z ciebie wyparuje, później zabawimy się na całego.

              Bianca musiała odczekać całą dobę, aby moje rany przestały się goić. Kiedy wróciła do mnie po upływie tego czasu po raz pierwszy poczułem strach. Przyniosła ze sobą długo nóż i kilka mniejszych sztyletów, do tego dziwną fiolkę z fioletową zawartością.
-Krew syreny. - wyjaśniła widząc jak przyglądam się temu co przyniosła. - Caleb poprosił mnie abym trochę upiększyła Twoje ciało.
Zamarłem. Jedna jedyna rzecz jaka powoduje blizny u wampirów to właśnie krew syreny. W taki sposób nasz ojciec okaleczył Donovana. Brunetka z rozwagą zanurzyła krótkie ostrze w fioletowej krwi i pozwoliła aby jej nadmiar skapał do fiolki.
Wolno do mnie podeszła i przyjrzała się mojemu ciału.
-Od czego zaczniemy? - zapytała mrużąc oczy. - Chyba od pleców. Co ty na to?
Nie odpowiedziałem. Bo jaki w tym sens? Ta suka i tak zrobi co chce, a ja muszę zbierać siły aby nie dać jej satysfakcji i nie krzyczeć. Dziewczyna pociągnęła za jeden z łańcuchów, a ja odjechałem odrobinę od ściany. Kiedy stanęła za mną zacisnąłem mocno zęby. Najpierw poczułem jej delikatną dłoń, a później ostre cięcie, które zaczęło palić jakby ktoś przyłożył mi do ciała pochodnię. Miałem ochotę wrzeszczeć jak mała dziewczynka. Czułem jak ból pulsuje rozlewając się po całym ciele.
-Och proszę, zgrywasz twardziela? - zagadnęła Bianca muskając moje ramię. - Może więc zobaczymy jak zareagujesz na cięcie w miejscu gdzie skóra jest delikatniejsza.
Obeszła mnie dookoła nucąc pod nosem skoczną melodię. Stanęła z boku i bez ostrzeżenia dźgnęła od pachy do żeber. Jęknąłem czując jak do pulsowania na plecach dochodzi to z boku. Łapałem z trudem powietrze. Uczucie przypalanie się nasiliło, przygryzłem wargę tak mocno że poczułem krew. Nie będę krzyczał, nie dam się tej suce i Calebowi. To była moja mantra. Moje motto.
Dziewczyna podeszła do swojego stołu z narzędziami i odłożyła sztylet. Z uwagą obejrzała każde przyniesione przez siebie ostrze i wybrała cienki rożen z okrągłym zakończeniem. Podpaliła stojącą świeczkę i przyłożyła go do płomienia. Metal zaczął się powoli nagrzewać, a kiedy zmienił swoją barwę na czerwoną Bianca szybko do mnie doskoczyła i wbiła mi go w udo.
Ból był lżejszy niż ten na plecach i w boku, ale poczułem jak moje jeansowe spodnie pod wpływem gorąca wtapiają się w skórę. Zapach spalonego ciała, który dotarł do mojego nosa sprawił, że zachciało mi się wymiotować. Dziewczyna Caleba powtórzyła ten zabieg kilkakrotnie raniąc tak całe moje nogi. Przy ostatnim z moich ust wydarł się pojedynczy jęk. Byłem już na skraju przytomności. Wszystko rozmazywało się przed moimi oczami.
Bianca podeszła do mnie i uniosła mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenie jej w oczy. Była z siebie zadowolona, a moje cierpienie sprawiało jej frajdę. Psychopatka. 
-Masz już dość, Jake? - zapytała cicho głaszcząc mój policzek. Warknąłem na nią, a ona uderzyła mnie z całej siły z otwartej dłoni. Z rozciętej warki popłynęła krew.- Bo ja jeszcze nie jestem zaspokojona.
-Cal jest aż tak kiepski w łóżku, że szukasz zaspokojenia gdzie indziej? - zapytałem z trudem cedząc słowa. Dziewczyna warknęła i jednym uderzeniem złamała mi nos.
Z zawrotną szybkością doskoczyła do ściany, gdzie zostawiła kij i zaczęła nim uderzać na oślep. Krew z uszkodzonego płuca podeszła mi do gardła i zwymiotowałem ją na posadzkę. Twarz Biancki wykrzywione była w grymasie wściekłości. Chyba nie powinienem jej drażnić.
Jej sylwetka zaczęła się mi powoli rozmywać. Ostatkiem sił uniosłem głowę i zobaczyłem jak do środka wchodzi Caleb.
       Obudził mnie przeraźliwy chłód. Całe moje ciało było zakrwawione i poranione. Uczucie palenia na stosie wcale nie zelżało z upływem czasu, do tego doszło pragnienie. Nie piłem krwi od bardzo dawna. Czułem się słaby i zmęczony. Ramiona mi zdrętwiały, podobnie nogi. Z ust wydarło się się westchnienie.
Z każdą godziną wątpiłem czy wyjdę z tego żywy. Jakim cudem chłopaki mnie tu znajdą?
Drzwi celi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła Bianca.
-Cudownie, że już nie śpisz! - ucieszyła się i podeszła do metalowej skrzynki na stole. - Mamy już za sobą rany cięte, kłute i oparzenia. - wyliczyła na palcach z uśmiechem. - Teraz pobawimy się prądem.
Zamknąłem zrezygnowany oczy i przygotowałem się na ból. Na początku było to lekkie szczypanie, które narastało z każdą sekundą. Drgawki wstrząsające moim ciałem nasiliły się, a ból stawał się nie do zniesienia. I tak szybko jak się zaczął, ból zniknął.
Brunetka najwyraźniej świetnie się bawiła bo powtórzyła ten zabieg trzy razy. Kiedy skończyła moje mięśnie nadal drżały, a skóra pod szerokim plastrem parowała i pachniała spalenizną. Nie miałem siły unieść głowy, nawet oddychanie sprawiało ból.  Bianca westchnęła cicho i stanęła na przeciwko mnie.
-Caleb zabronił mi Cię dziś już męczyć. - wyjaśniła powód swojego smutku. - Podobno nie możemy Cię za szybko zabić, masz być przynętą na resztę rodziny.
-Tylko tknij mojego brata... - warknąłem zdając sobie sprawę, że Caleb nie spocznie póki nas nie wykończy.
-Och nie chodzi tylko o niego. - zaśmiała się dziewczyna. - Z tego co wiem to ma jeszcze siostrzyczkę.
Z gardła wydarło mi się warknięcie, a Bianca roześmiała się.
-Może jak już nas odwiedzi zamkniemy was w jednej celi i pobawimy się we trójkę? - zaproponowała dziewczyna na odchodnym. - Do jutra Jake!
Wyszła trzaskając drzwiami, a ja poczułem jak opuszczają mnie siły.
Donovan to prawdziwy skurwiel.


***
Witajcie! 
Przybywam z nietypowym rozdziałem, po raz pierwszy pisanym z perspektywy Jake'a! 
Mam nadzieję, że wam się podoba i chociaż jest dość brutalny bardzo dobrze mi się go pisało. 
Co sądzicie o Biance?
Jak dla mnie idealnie pasuje do Caleba! 
Pozdrawiam. 
Karolina S

czwartek, 9 lipca 2015

14/15 maja, pisała Sandra.

Czułam jakby wskazówki zegara stanęły w miejscu. Gdy czekaliśmy na pojawienie się Caleba z którym chłopcy doszli do porozumienia, Jessie wrócił po mnie do auta i za pomocą swojego daru przeniósł na balkon, miałam być ich tajną bronią. 
Wkroczyć w kulminacyjnym momencie i zaatakować mojego brata oraz jego ludzi.
W hali, gdzie miała odbyć się pozorna wymiana wyczułam kilka rur, które będą dla mnie idealnym źródłem wody.
Czekanie jest jedną z rzeczy, których nie znoszę. Na każde spotkanie przybywam zawsze kilka minut wcześniej, a irytuje mnie gdy ktoś spóźnia się nawet odrobinę. Teraz musiałam cierpliwie stać i obserwować otoczenie. Spojrzałam przelotnie na stojącego w dole Jake'a.
Opierał się o skrzynkę, a ręce schowane miał w kieszeniach czarnych jeansów. Nawet w takiej chwili chciał wyglądać na wyluzowanego. Z kolei jego brat stał napięty jak struna, cała postawa blondyna zdradzała zdenerwowanie. Ostatni z mężczyzn - Jessie miał spojrzenie, które zmroziłoby nawet Izmę.
Martwił się o Evelyn tak samo, a może nawet bardziej niż ja.
W końcu do magazynu z kpiącym uśmieszkiem wkroczył Caleb, szybko cofnęłam się aby mnie nie zobaczył.
-Nie spodziewałem się, że dla jednej dziwki sprzedasz przyjaciół, Reed. - powiedział mierząc przywódcę Piekła wzrokiem. - Szkoda, że nie zdążyłem jej wypróbować.
Jessie zacisnął dłonie w pięści, ale się nie poruszył. Gdyby teraz zrobił jeden fałszywy krok, całe przedsięwzięcie poszłoby na marne. Za plecami Donovana otworzyły się topornie wyglądające, metalowe drzwi. Zza nich wyłoniło się dwóch osiłków trzymających brunetkę z rękami skrępowanymi za plecami.
Była blada i wyraźnie wykończona, z rany na obojczyku sączyła się ciemna krew.
- Jak widzisz, twoja księżniczka jest cała i zdrowa. - odezwał się mój brat. Dziewczyna lekko zachwiała się, co Caleb skwitował drwiącymi słowami - No prawie. A teraz bliźniaki.
Przygryzłam wargę widząc jak w Jamie i Jake idą w kierunku tego drania, delikatnie wysunęłam się do przodu i przygotowałam do ataku.
-Nie. - krzyknęła Evelyn widząc jak pomagierzy Donovana zakładają na chłopaków blokady mocy. Zwróciła się w stroną Caleba z chęcią mordu w oczach. - Więc gwałcenie dziewczyn już cię nie zadowala? Wolisz chłopców?
Mężczyzna podszedł bardzo blisko brunetki mówiąc coś tak cicho, że nie dosłyszałam. Przeciągnął palcem po jej dekolcie i uśmiechnął się drapieżnie, na co Jessie odpowiedział warknięciem. 
- Na pewno nie teraz.Wywiązaliśmy się z umowy, teraz twoja kolej.
Na rozkaz Caleba, Evelyn została rozwiązana. Gdyby nie interwencja Reeda dziewczyna wylądowałaby na ziemi, ale ten złapał ją w ostatniej chwili i mocno uścisnął. Uśmiechnęłam się do siebie i skupiłam wzrok na Donovanie, który mierzył wzrokiem swoich braci.
- No, gołąbeczki! Pozwolicie, że was wyproszę, bo mam do pogadania z moimi młodszymi braćmi.- teraz była moja kolej odetchnęłam głęboko czując jak na moje zmysły napiera niewidzialna fala wody, która pragnie się wyrwać.
Stanęłam na krawędzi balkony i krzyknęłam do mojego brata, nie kryjąc uśmiechu na twarzy:
-Chyba nie myślałeś, że tak po prostu oddamy ci chłopaków, co? - kiedy wzrok Caleba spoczął na mnie, Jessie zabrał z dołu Evelyn, a wielka fala wody zalała miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stali.
- Zabierz stąd Eveyn. - rozkazał mi Reed i mimo, że nie znoszę jak ktoś mi rozkazuje od razu się dostosowałam ciągnąc dziewczynę za sobą do wyjścia.
Kątem oka zobaczyłam jak Jake kopie jednego z porywaczy Evelyn z półobrotu, a ten jak w zwolnionym tempie upada u łap Felixa.
Gdy tylko usadziłam moją przyjaciółkę w samochodzie, przyjrzałam jej się uważnie.
-Nic Ci nie jest? - zapytałam dotykając jej ręki. Dziewczyna pokręciła głową i mruknęła.
-Chyba nic... - W tym samym momencie na masce samochodu z kocią gracja wylądował Caleb. Nasze spojrzenia się spotkały, a mężczyzna uśmiechnął się groźnie. Jednak nie trwało to długo, ponieważ tuż za nim pojawił się przywódca Piekła i jednym machnięciem dłoni sprawił, że poszybował wysoko w górę i uderzył o ścianę.
-Zabierz je stąd! -warknął brunet do Lionela siedzącego za kierownicą. Czarownikowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, już po chwili mknęliśmy opustaszołymi ulicami.
Obejrzałam się za siebie i zanim zniknęliśmy za zakrętem zobaczyłam jak Jessiego otacza cztery wampiry.
-Lionel zawracaj! - krzyknęła Evelyn. - Idioto trzeba im pomóc!
Anderson zerknął na nią w lusterku i westchnął.
-Po pierwsze jesteś za słaba by cokolwiek zdziałać - jego głęboki głos budził zaufanie i wywoływał we mnie spokój. Odkąd go poznałam zastanawiałam się, czy nie jest to jakaś jego magiczna sztuczka. - Po drugie otrzymałem rozkaz, odstawić was dwie bezpieczne na komendę.
Brunetka zacisnęła zęby, ale widziałam że powstrzymuje się aby nie powiedzieć swojego zdania na ten temat.
-On ma rację, Ev. - szepnęłam ściskając jej dłoń. - Wiem co czujesz, ale nic im nie będzie.
Dziewczyna pokiwała głową i oparła się o zagłówek, oddychając głęboko. Dzięki temu lepiej widziałam zranienia na obojczyku. Rana nie była głęboka ale dookoła zrobiła się napuchnięta i czerwona, a w środku była jakaś czarna maź.
-Nie znoszę czuć się taka bezużyteczna i słaba! - warknęła Evelyn otwierając oczy. Uśmiechnęłam widząc, że wraca do siebie.
-Jeszcze będziesz miała okazję mu dokopać. - obiecałam jej z uśmiechem. Samochodem mocno szarpnęło, kiedy Lionel zaparkował tuż przed drzwiami komendy. Wysiadłam pierwsza i pomogłam mojej kuzynce stanąć na nogi.
-W środku jest Kim. - powiedział do nas Anderson. - Ja muszę jechać do Piekła, gdyby coś się działo dzwońcie.
Evelyn uśmiechnęła się do chłopaka, a ja podziękowałam mu za wszystko. Po chwili obie byłyśmy otoczone Radą i policjantami, którzy pytali o szczegóły.
Pieter dopadł do swojej córki i mocno ją przytulił, brunetka jęknęła cicho i mruknęła, że ją dusi.
-Martwiłem się. - powiedział przewodniczący Rady patrząc na dziewczynę. Evelyn uśmiechnęła się i pozwoliła się przytulić również swojej matce.
 Kim stała zniecierpliwiona tuż za nimi.
-Czy już mogę się nią zająć? - zapytała tupiąc nogą o posadzkę. -  Przypominam, że jest ranna.
Izma szybko wskazała wolne pomieszczenie gdzie Kim miała zająć się Evelyn. Westchnęłam ciężko i wyjrzałam przez okno, niestety nic nie wskazywało na to, że nasi chłopcy wracają.
-Wszystko poszło zgodnie z plenem? - zapytał Cody, który stał z moim wujostwem. Pokiwałam głową nie odrywając wzroku od drogi za oknem.
-Tak. - mruknęłam. - Ja zabrałam stamtąd Evelyn, a chłopcy zajęli się porywaczami.
-Mam nadzieję, że nawzajem się powybijają. - warknęła naczelniczka więzienie mrużąc oczy. Spojrzałam na nią z pogardą, nie odzywając sie ani słowem. 
Mawiano, że Izma Blood to kobieta bez serca i coraz bardziej byłam przychylna tej opinii. Nie potrafiła nawet docenić osób, które się narażały żeby ratować jej córkę, a wcześniej pół miasta.
Nagle na drodze pojawił się samochód Reeda, szybko odeszłam od okna i zawołałam Evelyn dziewczyna wybiegła mimo protestów Kim. Kiedy Jessie pojawił się w drzwiach, brunetka rzuciła się w jego kierunku. Mężczyzna mimo wielu ran, chwycił ją na ręce i uniósł wysoko całując w usta. Uśmiechnęłam się na ten widok, jednak kiedy zobaczyłam minę Jamiego poczułam uścisk w dołku. Chłopa wyglądał jakby miał się rozpłakać, ale trzymał się ostatkiem sił.
-Gdzie Jake? - zapytałam cicho podchodząc bliżej. Blackwell nie odpowiedział mi tylko kopnął z całej siły krzesło, które rozpadło się na kawałki. Spojrzałam na Jessiego szukając odpowiedzi. Brunet przycisnął do siebie Evelyn i odpowiedział:
-Nie mieliśmy szans, nawet z naszymi mocami. - czułam jak moje gardło się powoli zaciska i blokuje dopływ powietrza do płuc. - Ja walczyłem na zewnątrz i dawałem radę, ale potem kiedy walka chłopaków też przeniosła się przed hale wszystko się zjebało.
-Jake oberwał w udo, i nie mógł chodzić. - wtrącił pozbawionym emocji głosem Jamie. - Samochód ukryliśmy w lesie, a ich było około 20.
-Mieli broń najnowszej generacji. - kontynuował chłopak, mojej przyjaciółki. - A na dodatek ich liczba ciągle rosła, nie wiadomo skąd się brali.
Łzy wypełniły mi oczy. Nie chciałam aby wszyscy to zauważyli więc zamrugałam szybko.
-Jake, podpalił budynek i kazał nam uciekać. - szepnął Jamie. - A my musieliśmy się go posłuchać, gdybyśmy go starali się wydostać...
-Zginęlibyśmy. - dokończył Jessie.
W sumie nie czułam bólu tylko pustkę. To dziwne ale teraz było mi obojętne co się stanie ze mną, z Recordią czy nawet  z całym światem. Po co cała ta walka skoro Jake zapłacił taką cenę? Po co mam walczyć, kiedy nie mam dla kogo żyć. Bo wiedziałam, że Caleb go zabije, a nie będzie to powolna i łatwa śmierć.
Nie zwracając uwagi na nikogo wyszłam z komendy i stanęłam na podjeździe dla radiowozów. Łzy, tak długo powstrzymywane w końcu popłynęły.
Nie wiem ile stałam, ale po pewnym czasie poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamiego.
-I co teraz? - zapytałam cicho ocierając policzki. - Wyciągniemy go stamtąd?
-Teraz pogadamy z moją mamusią. - warknął chłopak. - I przysięgam Ci jeśli nam nie pomoże, to zabije ździrę.
-Ale Izma... - zaczęłam chcąc wytłumaczyć, że się nie zgodzi. Blackwell zapalił papierosa i wydmuchał na mnie dym.
-Gówno mnie ona obchodzi. - warknął. - Wiem, że masz dostęp do Sienny i mi pomożesz. Dla Jake'a.
Kiwnęłam głową zdając sobie sprawę, że lubię Jamiego. A teraz mieliśmy na dodatek wspólny cel. Wyciągnąć jego brata z rąk Donovana za wszelką cenę.
 
***
Witajcie! 
Wreszcie wakacje i jest czas na pisanie i czytanie! 
Strasznie mi się dłużyły ostatnie miesiące, ale nareszcie można zająć się tym co naprawdę uwielbiam!
Jak myślicie co się stanie z Jakiem? 
Trochę mi go szkoda, wszystko co najgorsze przytrafia się właśnie jemu! 
 Zapraszam wszystkich do komentowania! 
Pozdrawiam
Karolina S.

sobota, 27 czerwca 2015

14 maja, pisała Evelyn

Przebudziłam się czując okropny ból całego ciała. Spróbowałam przypomnieć sobie, co się stało, ale obrazy zamazywały mi się przed oczami. Pamiętałam tylko jak ktoś uderza mnie w głowę a potem ból rozchodzi się po całym moim ciele i zapada ciemność.
Siedziałam przywiązana do krzesła. Tyle mogłam stwierdzić nawet bez otwierania oczu. Otworzyłam oczy i kiedy odzyskałam już ostrość widzenia zmusiłam się do podniesienia głowy. Ból nasilił się jeszcze bardziej a mnie oślepiło światło przebijające się przez okienko w drzwiach. Poza mną siedzącą na krześle w zaciemnionym pomieszczeniu nie było nikogo ani niczego, a przynajmniej tak mi się wydawało. Spróbowałam użyć swoich mocy, ale poczułam tylko silne swędzenie w okolicy nadgarstków. No tak. To by było zbyt piękne, żeby tak po prostu zdjęli mi urządzenia blokujące. Doskonale wiedziałam, kto stał za porwaniem mnie. Pieprzony sukinsyn. Będzie miał przekichane, jak chłopaki się o tym dowiedzą. Nie musiałam długo czekać zanim twarz mojego porywacza pokazała się w okienku w drzwiach. Usłyszałam brzdęk kluczy. Chłopak pociągnął za klamkę i wszedł do środka, uśmiechając się złowieszczo. Nacisnął włącznik, a żarówka wisząca nad moją głową zaczęła dawać słabe światło, ukazując, jak brudno było w pomieszczeniu, w którym mnie przetrzymywał.
- Obudziła się nasza księżniczka... - Mruknął lustrując mnie wzrokiem.
- Szkoda tylko, że zamiast księcia ujrzała Shreka. - Odparłam udając że moszczę się wygodniej na krześle, w rzeczywistości powstrzymując się przy tym przed syknięciem z bólu.
Chłopak warknął coś pod nosem i kucnął przy mnie.
- Na twoim miejscu darowałbym sobie te głupawe teksty.
- Na twoim miejscu nie porywałabym córki przewodniczącego rady będącej jednocześnie dziewczyną władcy Piekła. - Syknęłam z bezczelnym uśmiechem, za co zostałam natychmiastowo spoliczkowana. Zabolało, ale nie dałam tego po sobie poznać, patrząc na niego wyzywająco. - Tylko na tyle cię stać? A może zgwałcisz mnie i zabijesz? Niezbyt to oryginalne, nie uważasz? - Zapytałam tonem ociekającym jadem. Zignorowałam posmak własnej krwi w ustach.
Caleb przyglądał mi się przez chwilę po czym wstał i jakby nigdy nic wyszedł z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami.
Ucieszyłam się, że udało mi się go pozbyć. Im dłużej będzie zwlekał ze zrobieniem mi krzywdy, tym więcej czasu będą mieli chłopaki na odnalezienie mnie. Co nie zmieniało faktu, że po pewnym czasie zaczęło mi się nudzić a ponadto odczuwałam coraz większe pragnienie. Zaczęłam tęsknić za moją ludzką zabawką a wątpiłam, żeby Donovan takie posiadał. Usłyszałam jakieś zgrzytanie a potem ponownie kroki, i nie myliłam się sądząc, że to zmierza do mnie mój oprawca. Tym razem nie odezwał się ani słowem, ale w jego dłoni dostrzegłam sztylet zabarwiony jakąś oleistą cieczą.
- Wiesz, jak trudno jest zrobić bliznę na ciele wampira? - Zapytał zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Byłam w zbyt wielkim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć. - Jest na to tylko kilka sposobów. Jednym z nich jest użycie krwi nowo narodzonej syreny i tak się składa, że akurat posiadam jej trochę. - Zapatrzył się na ubrudzone narzędzie. - Z własnego doświadczenia wiem, że ten sposób jest niezwykle bolesny, ale za to jakże efektywny!- Powiedział dobitnie, uśmiechając się szaleńczo.
- Zgaduję, że chcesz, abym się o tym przekonała na własnej skórze? - Zapytałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Trzymanie buzi na kłódkę w mojej sytuacji byłoby pewnie korzystne, ale nie mogłam się powstrzymać.
Caleb zaczął chodzić dookoła krzesła do którego byłam przywiązana i mruczeć coś niezrozumiałego dla mnie pod nosem. Przełknęłam głośno ślinę mając nadzieję, że tego nie usłyszy, ale najwyraźniej się myliłam, ponieważ podszedł do mnie unosząc mój podbródek. W jego oczach dostrzegłam jakiś niebezpieczny błysk i zanim zdążyłam się zorientować, chłopak już przykładał do mojego obojczyka zamoczone w truciźnie ostrze. Jednym szybkim pociągnięciem przeciął mi skórę. Przez moment nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku, tylko patrzyłam na strumyk czarnej cieczy wylewającej się z powstałej rany, będącej moją krwią. Wcześniej nie byłam do końca pewna, czy chłopak rzeczywiście mnie skrzywdzi. Ale przecież to psychopata. Powinnam się domyślić, że jest zdolny do wszystkiego. Przyłożył ostrze do prawej ręki chcąc zrobić to samo, ale przerwało mu brzęczenie telefonu w kieszeni. Zaklął pod nosem i wyszedł, a ja odetchnęłam z ulgą. No, przynajmniej częściowo, bo powstała rana paliła niemiłosiernie. Łza spłynęła mi po policzku ale była ona wynikiem nie strachu czy bólu, co po prostu czystej złości i bezradności. Nienawidziłam tego kolesia i pragnęłam, żeby chłopaki zafundowali mu prawdziwe cierpienia. Nawet nie zwróciłam uwagi, że ktoś postanowił ponownie mnie odwiedzić. Tym razem było to dwóch muskularnych kolesi uśmiechających się do mnie w taki sposób, jakby zaraz chcieli spić ze mnie całą krew. Rozwiązali mnie, zostawiając oczywiście urządzenia blokujące i zaczęli ciągnąc najpierw na korytarz, a później schodami w górę.
- Połamię sobie paznokcie! - Warknęłam, kiedy moja dłoń zahaczyła o chropowatą ścianę. Jeden z osiłków tylko zaśmiał się gardłowo.
- Myślę, że w tej chwili to twoje najmniejsze zmartwienie. - Parsknęłam na tę wypowiedź. Naprawdę, coś takiego mogłam usłyszeć tylko z ust faceta. Najmniejsze zmartwienie. Też coś. 
W końcu postawili mnie w jakiejś ciemnej hali. Upadłabym, jednak powstrzymała mnie wielka, silna łapa, trzymająca mnie za rękę. Naprawdę, w niektórych chwilach buty na koturnach przynoszą więcej szkody niż pożytku. W normalnych okolicznościach widzenie w ciemności nie sprawiało mi większego problemu, jednak dzięki blokadom stawałam się słaba i bezbronna niczym człowiek. Tak. Wiem. Okropne porównanie.
- Jak widzisz, twoja księżniczka jest cała i zdrowa.- Usłyszałam z niedaleka głos Donovana. - No, prawie. - Dodał ze śmiechem, kiedy po raz kolejny zachwiałam się niebezpiecznie. - A teraz bliźniaki. - Rozszerzyłam oczy. Jak to, bliźniaki? Co on do jasnej cholery od nich chce?
Dwie ubrane na czarno postaci zatrzymały się kilka kroków przede mną tak, że teraz widziałam je dość wyraźnie. Jake uśmiechał się do mnie smutno a twarz Jamiego była niczym maska. Nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć. Z tyłu podeszło do nich dwóch mężczyzn i zaczęło wiązać ręce za plecami. Zobaczyłam fioletowe światełko a po chwili młodszy z braci syknął cicho, kiedy zakładali mu urządzenia blokujące. Zaczęłam rozumieć. Robili wymianę. Ja, w zamian za chłopaków.
- Nie! - Krzyknęłam przerywając ciszę. Dostrzegłam Caleba. Stał z boku, przyglądając się wszystkiemu uważnie. - Więc gwałcenie dziewczyn już cię nie zadowala? Wolisz chłopców? - Warknęłam sarkastycznie, na co on tylko się skrzywił, podchodząc do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
- Miejmy nadzieję, że z tobą będę jeszcze miał okazję się zabawić... - Mruknął przejeżdżając palcem wzdłuż mojej szyi i po dekolcie.
- Na pewno nie teraz. - Usłyszałam władczy głos Jessiego.- Wywiązaliśmy się z umowy, teraz twoja kolej. - Zażądał. Caleb wywrócił oczami i pstryknął dwa razy a trzymający mnie mężczyzna z ociąganiem zaczął rozcinać moje więzy. Pchnął mnie do przodu a ja po raz kolejny zachwiałam się, o mało nie upadając. Wszystko się we mnie gotowało i  byłam bliska wybuchu. Naprawdę miałam ochotę opieprzyć chłopaków za ten jakże „genialny” plan na uratowanie mnie. Nie wiem, skąd mój chłopak wziął się tuż obok mnie i objął mocno rękami. Odwzajemniłam uścisk nie zwracając uwagi, na pieczenie obojczyka.
- No, gołąbeczki! Pozwolicie, że was wyproszę, bo mam do pogadania z moimi młodszymi braćmi. - Rzekł w naszą stronę Donovan. Odszukałam wzrokiem bliźniaków którzy otoczeni przez zgraję ludzi Caleba wyglądali, jakby chcieli go rozszarpać.
-Chyba nie myślałeś, że tak po prostu oddamy ci chłopaków, co? - podskoczyłam na dźwięk znanego mi, kobiecego głosu i nie wiadomo skąd nadeszła ogromna fala, zalewająca całą halę.
Jessie rozpłynął się w powietrzu, unosząc mnie do góry i po chwili wylądowaliśmy na chwiejącym się niebezpiecznie, metalowym balkonie. Tuż obok stała Sandra z rozłożonymi dłońmi, powodująca spustoszenie na dolnej części pomieszczenia. Felix pod postacią wilka dosłownie rozszarpywał pomagierów Caleba, a Jake pomagał wyswobodzić się swojemu bratu, który śledził wzrokiem Donovana. Kiedy tylko był już w stanie sam się bronić, zaczął unosić wrogów do góry i ciskać mini w coraz większe ognisko, które rozpalał Jake.
- Zabierz stąd Eveyn. - Polecił Jessie mojej siostrze a sam włączył się w walkę. Chciaąłm zaprotestować i pomóc chłopakom, ale Sandra najwyraźniej nawet nie chciała o tym słuchać, i jak najszybciej wyprowadziła mnie na zewnątrz, gdzie Lionel siedział już za kierownicą samochodu terenowego. Włączył silnik kiedy tylko nas zobaczył i tuż po tym, jak wsiadłyśmy do środka, ruszył z piskiem opon.
- Nic ci nie jest? - Zapytała moja przyjaciółka z przejęciem, a siedzący z przodu czarownik przyglądał mi się w lusterku.

- Chyba nic... - Szepnęłam w tym samym czasie, kiedy na masce samochodu wylądował z niezwykłą zręcznością mój niedawny porywacz. 
*  *  *
Wybaczcie, że tak długo musiałyście czekać, ale ja też mam prawo do wakacji. Mam dzisiaj zły humor i nie wiem, czy ten anonimowy komentarz, że cytuję: " wszyscy czeka-a-aa-a-aa-a-a-a-aa-a-ja" miałam odebrała jako obraźliwy, ale tak się właśnie stało. Dobił mnie dzisiaj kompletnie, ale dopiął swego. Ma rozdział. Chociaż ja osobiście też mam swoje ulubione blogi i takimi komentarzami nie sypię nawet, jak długo się na nich nic nie pokazuje. Ale to może kwestia odbioru.   Obiecałam, że wrócimy? Wróciłyśmy. Rozdział może jest krótki, ale nie chciałam go na siłę wydłużać. Mogą zdarzać się błędy, ale sprawdzę je jutro, bo dzisiaj nie ma na to nastroju. Dziękuję wszystkim za cierpliwość, jesteście wielkie!  :* 
A, no i jeszcze jedno! Jakbyście miały jakieś pytania, to piszcie śmiało! W ogóle to chyba zacznę wam odpisywać na komentarze! Jakoś nie czuję ostatnio tego zżycia z czytelnikami, ale to chyba przez tę przerwę...Piszcie, co sądzicie o rozdziale! Wiem, że się nie popisałam, ale tak jak mówię... Miałam długą przerwę. 
:*   

czwartek, 4 czerwca 2015

Informacja!

Witam wszystkich, a przynajmniej tych, którzy tu jeszcze zaglądają... Przez ostatnie parę miesięcy na blogu nic się nie pojawiało, ale była to głównie moja wina. Jakoś nie miałam chęci pisać tego opowiadania i kiedy tylko zaczynałam, moje pomysły zaraz się kończyły i stwierdzałam, że to co naskrobałam było do niczego, a przecież bez sensu jest publikowanie czegoś, z czego się nie jest zadowolonym. poza tym miałam też mnóstwo nauki i masę innych zajęć i prawdę mówiąc ledwo wyrabiałam się z jednym opowiadaniem, nie wspominając już o tym. Tak czy owak obie z Karoliną chcemy wrócić, o ile rzecz jasna jest tu jeszcze ktoś, komu chciałoby się czytać naszą historię. Dlatego bardzo proszę was o komentarze, nawet te anonimowe, żebyśmy mogły zobaczyć, czy jest jeszcze dla kogo cokolwiek tu wstawiać :) 
Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo przepraszam :* 

poniedziałek, 16 lutego 2015

13/14 maja. pisała Sandra.



-Jake, proszę Cię trzymaj obie ręce na kierownicy. - powiedziałam po raz kolejny ściągając rękę chłopaka ze swojego uda. Blondyn tylko się zaśmiał i z piskiem opon zatrzymał mój samochód przed domem ostatniego członka rady. Cały ranek i część południa zajęło nam sprawdzanie czy Rada zastosowała się do poleceń mojego wuja.  Obeszliśmy niewielki budynek z czerwonym dachem dookoła, sprawdzając przy tym każde potencjalne wejście, którym mógłby dostać się Caleb bądź jeden z jego pomocników.
-Wydaje się bezpiecznie. - stwierdził Blackwell przeciągając się leniwie, ukazując przy tym gumkę od bokserek. Na ten widok mimowolnie się uśmiechnęłam, a na moich policzkach wykwitł rumieniec.
-Wracamy. – zdecydowałam. - I tak długo nam to zeszło.
Jake prychnął zajmując miejsce po stronie kierowcy i sprawnie włączył się do ruchu.
-Gdyby ta cała Benson nie narobiła hałasu jak mnie zobaczyła skończylibyśmy dużo wcześniej. - mruknął Jake przejeżdżając na czerwonym świetle. Zachichotałam cicho na wspomnienie energicznej staruszki, która zaczęła okładać Blackwella parasolką, kiedy zobaczyła, że kręcimy się po jej podwórku. Blondyn zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się szeroko.
-Fajnie dziś było. - przerwał ciszę Jake przepuszczając na przejściu kobietę z wózkiem. - Mógłbym się przyzwyczaić do spędzania z Tobą dni.
-Ja też. - odparłam przekręcając się tak, żeby siedzieć do niego przodem. - Po pojmaniu Donovana będziecie mieli czystą kartę, więc nic nie będzie stało na przeszkodzie.
Blackwell z westchnieniem pokręcił głową i zasępił się.
-Poczekasz na mnie 150 lat? - zapytał, a w jego głosie zabrzmiał smutek. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o szczegółach umowy między chłopakami, a Radą. Oparłam głowę o zagłówek i zapatrzyłam się na jego profil.
-Dlaczego nie poprosisz żebym wyjechała z Tobą? - moja uwaga najwyraźniej bardzo go zdziwiła, ponieważ samochodem mocno szarpnęło, kiedy zamiast sprzęgła nacisnął hamulec. Jake zaklął cicho i ruszył dalej. Przygryzłam wargę i powróciłam do swojej poprzedniej pozycji. Po co go o to zapytałam? Pewnie on wcale nie chce żebym z nimi jechała, w końcu prawie się nie znamy. Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, każde z nas zatopione we własnych myślach.  Nie zauważyłam, kiedy zajechaliśmy na parking posterunku, a Jake zgasił silnik. Pospiesznie odpięłam pasy i chwyciłam klamkę.
-Poczekaj. – poprosił cicho chłopak. Spojrzałam na niego przez ramię, siedział ze spuszczoną głową z dłońmi na kierownicy, a wzrok wbił w kolana. Wyprostowałam się na siedzeniu i czekałam, aż będzie kontynuował. - To nie tak, że nie chcę żebyś jechała. - zaczął drżącym głosem. - Ale nie mogę Cię o to prosić. Masz tu rodzinę, prace, przyjaciół. Nie chcę żebyś dla mnie z tego rezygnowała.
Prychnęłam cicho zaciskając usta.
-Pomyślałeś może, że ja chce z Tego zrezygnować? - zapytałam nie patrząc na niego. - Życie to nie jest bajka Jake, to wybory, jakich musimy dokonać. Czasami żeby coś zyskać trzeba zrezygnować z czegoś innego. - Blackwell dalej milczał nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Niewiele myśląc nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. - Wrócimy do tej rozmowy. - mruknęłam i wysiadłam z samochodu.
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg posterunku wiedziałam, że coś jest nie tak. Jessie rozmawiał z kimś przyciszonym głosem przez telefon, brwi miał zmarszczone jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Jamie siedział przy jednym z komputerów, co jakiś czas przeklinając pod nosem, a Matt pochylał się nad nim ze zmartwioną miną. Cody siedział wraz z Pieterem na krzesłach pod ścianą. Mój wujek wyglądał na zdruzgotanego, pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
-Co się stało? - zapytałam podchodząc bliżej. Mattias wyprostował się i szybko do nasz podszedł.
-Evelyn zniknęła. - powiedział z powagą. - Wracała sama z domu Sienny, na poboczu znaleźliśmy samochód ze zniszczonym tyłem, a na ulicy było trochę krwi.
Poczułam jak nagle kręci mi się w głowie i robi się ciemno przed oczami. Na szczęście Jake stał tuż za mną i podtrzymał mnie w pasie żebym nie upadła.
-Chcesz usiąść?- zapytał zmartwiony chłopak. Pokręciłam głową i zwróciłam się do Jessiego, który właśnie skończył rozmawiać.
-Dasz radę ja znaleźć? - chłopak wzruszył ramionami i usiadł obok ojca mojej przyjaciółki.
-Rozmawiałem z Troyem. - oznajmił. - Weźmie tyle osób ile będzie mógł i przeczesze całe miasto. Lily przeszukuje miejski monitoring, może zdobędzie nagrania z okolicy gdzie znaleźliśmy samochód.
-Zostawili jakąś wiadomość? - odezwał się Jake zerkając na swojego brata. Młodszy Blackwell pokiwał głową nadal zawzięcie stukając w klawiaturę.
-Taa. - Jamie odezwał się po chwili. - Ale oczywiście jest zaszyfrowana, staram się ją odczytać.
Jessie zerwał się nagle na równe nogi i z impetem kopnął w jedno z krzeseł. Mebel przegrał starcie z rozwścieczonym wampirem, przeleciał przez cały pokój i rozpadł się na kawałeczki.
-Po, jaką cholerę pozwoliłem jej jechać samej? - jego rozwścieczony głos przyprawił mnie o ciarki. - Wiedziałem, że ten skurwiel gdzieś się czai.
-Nawet gdybyś spróbował to i tak byś jej nie powstrzymał. - zauważył Jake podchodząc do przyjaciela. - Znasz ją.
Pieter również wstał i podszedł do Jessiego.
-Nie ma, co się obwiniać. - stwierdził spokojnie. - Teraz trzeba ją odnaleźć za wszelką cenę. Nasi ludzie też będą mieli oczy szeroko otwarte.
Reed pokiwał głową i przysiadł na krańcu biurka, dłonie zacisnął na blacie tak mocno, że drewno zatrzeszczało. Jake położył mu rękę na ramieniu i uścisnął w geście pocieszenia. Uśmiechnęłam się smutno, podeszłam do nich i usiadłam obok bruneta trącając go ramieniem.
-Znajdziemy ją. - bardziej niż jego starałam przekonać do tego samą siebie. Jessie uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.
W pomieszczeniu znowu zapadło milczenie, które zakłócało tylko stukanie w klawiaturę Jamiego. Nikt nie chciał się odezwać, żadne słowa nie zdołałyby nas pocieszyć w tej sytuacji. Evelyn. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele radości wnosiła ona w naszą akcję. Bez niej, jej odważnych strojów i ciętych komentarzy zrobiło się pusto i szaro na posterunku. Nagle Jamie zerwał się z miejsca z triumfalnym okrzykiem. Wszyscy spojrzeliśmy na niego.
-Jestem geniuszem! – krzyknął zapisując coś na małej żółtej karteczce. – Jestem kurwa niesamowity!
-Później będziesz się sobą zachwycał. – warknął Jessie mrużąc groźnie oczy. – Co to za wiadomość?
-To nie wiadomość. – odparł młodszy Blackwell. – To adres.
Reed uniósł dłoń i podmuch wiatru wyrwał blondynowi karteczkę z rąk.
-Weststreet 267? – zdziwił się brunet podając świstek papieru Pieterowi. – Nie słyszałem o takiej ulicy.
-To stara nazwa. – mruknął Blood. – Teraz są tam stare magazyny i ruiny fabryki. Nic tam nie ma od bardzo wielu lat.
-Myślicie, że oni tam będą razem z Evelyn? – pytanie skierowałam do Pietera i Jessiego. Mężczyźni spojrzeli po sobie, ale głos zabrał mój wujek:
-Możliwe, ale musimy mieć też na uwadze to, że może być to pułapka.
-Czy to ważne?- zirytował się Jamie. – Jedziemy!
-Tak. – zgodził się Jessie. – Nie wiem jak pan, ale moi ludzie i ja ruszamy od razu.
Ojciec Evelyn wahał się przez chwilę, po czym pokręcił głową.
-Nie mogę, muszę poinformować o wszystkim żonę i Radę.
-Rozumiem. – powiedział Jessie. – Damy sobie z tym radę. Jamie, Jake idziemy. – Chłopcy ruszyli w stronę drzwi i kiedy byli już przy wyjściu chrząknęłam głośno. Reed odwrócił się z wysoko uniesionymi brwiami.
-Chyba nie chciałeś mnie zostawić Jess? – zapytałam wyginając kąciki ust ku górze. Podeszłam wolnym krokiem od przywódcy Piekła. – Ona jest dla mnie równie ważna jak dla Ciebie.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym Reed skinął głową.
-No dobra, ale masz się nie wychylać. 


***
Witajcie, moi drodzy czytelnicy po tej nieco długiej przerwie. Niestety zarówno Sekretna jak i ja miałyśy ostatnio dużo nauki. Jednak Sesja już skończona, a ja wracam do was z nowym rozdziałem. 
Data dodania dzisiejszego rozdziału nie jest przypadkowa, bowiem dokładnie rok temu 16.02.2014 r na tym blogu pojawił się Prolog! 
Rok-12miesięcy-365 dni-8760godzin-525600 minut-3153600 sekund- ponad 18000 wyświetleń- 30 postów. 
Dziękujemy za to, że poświęciliście nam ten czas. Za to, że za każdym razem wracacie po nową porcję przygód Evelyn, Sandry, Jessiego, Jamiego i Jake'a. 
Każdy wasz komentarz, opinia , zostawiony ślad pod rozdziałem jest dla nas siłą napędową do tego żeby dalej brnąć w tą historię, wymyślać coraz to nowe wątki. 
Bez was nie byłoby tej historii ;) 
To co? Może postaramy się dobić do drugiej rocznicy? 
Pozdrawiamy 
Sekretna i Karolina S 

środa, 28 stycznia 2015

13 maja, pisała Evelyn.

Wczesne wstawanie zdecydowanie nie jest tym, za czym tęsknię z lat szkoły. To między innymi dlatego przyłączyłam sie do chłopaków. Tam południe, to dopiero wczesny poranek, kiedy na śniadanie schodzi się bez makijażu, z rozczochranymi włosami i w ulubionym, różowo czarnym szlafroczku. A tak, stoję przed komendą o ósmej rano i akurat dzisiaj, kiedy tak ładnie ułożyłam sobie włosy, musiał wiać ten pieprzony wiatr. Spojrzałam kątem oka na Jessa bo wiem, że jego bawią żarty typu: Pobawmy sie wiatrem i zepsujmy Evelyn fryzurę!
Niestety, chłopak wydawał się tak samo niezadowolony jak ja. Na dodatek jakaś niedorozwinięta wytapetowana lalunia stwierdziła, że nie wie, czy mamy uprawnienia żeby móc swobodnie poruszać się po komendzie i rzekomo poszła się kogoś zapytać. Popatrzyłam na Jamiego który wyglądał jak wulkan, szykujący się do wybuchu.
- Uśmiechnij się, brat! Złość piękności szkodzi, a Ty nie masz czym szastać! - Uśmiechnął się szeroko Jake, który do tej pory majstrował coś przy swoim motorze. - Tak swoją drogą to czuję się trochę zniesmaczony. Po tym, co ostatnio nabroiliśmy, powinniśmy być bardziej rozpoznawalni.
- Jak Cię pieprznę...- Zaczął młodszy Blackwell, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Mattias.
- No, nareszcie ktoś się po nas pofatygował... - Warknęłam wchodząc do środka i od razu kierując się w stronę schodów, na drugie piętro, do biura taty.
- Nie słuchaj jej. Okres jej się spóźnia i gwiazdorzy... - Usłyszałam szept Jake'a, przez co miałam ochotę go normalnie trzasnąć.
- Słyszałam to. - Wypaliłam przez zaciśnięte zęby i bez pukania weszłam do gabinetu taty.
Mężczyzna siedział za biurkiem i wypełniał jakieś papiery, których stosy piętrzyły się dookoła niego. Popatrzył na mnie i od razu uśmiechnął się radośnie.
- Jesteśmy! - Oświadczyłam siadając na skraju biurka.
- Widzę. I doceniam, że jesteście tak wcześnie. Wiem, jak dużo musiało Cię to kosztować. - Powiedział i zaśmiał się, jednocześnie uzupełniając jakiś świstek.
Wywróciłam oczami i upiłam łyk jego kawy, stojącej na biurku. Udałam, że nie zwróciłam uwagi na to, że nadal parzy ją w kubku z Kubusiem Puchatkiem, który podarowałam mu na urodziny, jako mała dziewczynka. Tak. W wieku siedmiu lat wydawało mi się, że to świetny prezent.
- To jaki plan na dziś? - Zapytał Jamie rozsiadając się na sofie. - Muszę być wcześniej w domu, więc nie traćmy proszę czasu na przyjemności. - Uśmiechnął się sarkastycznie.
- W pierwszej kolejności trzeba przeszukać dokładnie dom Sienny. Z tego co mi wiadomo, to możliwe, że kobieta uprawiała tam czarną magię. - Powiedział tata bawiąc się długopisem. Popatrzyłam na Reeda. Pokiwał wolno głową i spojrzał na bliźniaków i Cody'ego, który właśnie wszedł.
- Świetnie. Czyli Cody, ja i Evelyn zajmiemy się nawiedzonym domem, a Jake i Sandra pojadą sprawdzić, czy domy członków rady są dobrze zabezpieczone. Trzeba mieć pewność, że nic im nie grozi. - Dokończył patrząc na mojego ojca. - A Matt pokaże Jamiemu waszą zbrojownię. Trzeba zobaczyć, czy wasza broń się do czegokolwiek nadaje...
- Co masz dokładnie na myśli? - Spytał Pieter z nutką niezadowolenia w głosie.
- Caleb zna się na broni. Na pewno dysponuje kilkoma ciekawymi zabawkami. - Mruknął Jess podchodząc do okna. - Musimy wiedzieć, czy w razie ataku mamy się czym bronić, czy mamy polegać jedynie na swoich mocach. - Gwałtownie otworzył dłoń, a wywołany przez to wiatr zdmuchnął z biurka kilka kartek. Chłopak zaśmiał się widząc moją niezadowoloną minę.
-W takim razie dobrze. - Stwierdził tata łapiąc się dłońmi za skronie. - I jeśli to wszystko, to prosiłbym żebyście mnie zostawili. Mam masę papierkowej roboty... - Westchnął zbierając porozrzucane kartki.
Nie trzeba było pytać, żeby domyślać się, jak bardzo Jake się cieszy na myśl, że będzie mógł chociaż te parę godzin spędzić w towarzystwie Sandry.
- Pamiętaj, że to ma być wyjazd służbowy. - Upomniałam go. - Żadnych szybkich numerków na tylnych siedzeniach. - Pogroziłam mu palcem. Blondyn wywrócił oczami i zarumienił się lekko, na co ja parsknęłam śmiechem.
- No dobrze, pani Blood. - Powiedział spuszczając wzrok niczym małe dziecko, po czym wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
Wsiadłam na tylne siedzenia samochodu, bo na przednich usiedli Cody jako kierowca i Jessie na miejscu pasażera. Jak tylko ruszyliśmy, starszy Reed włączył radio i zwiększył głośność do maksimum. Cody niemal od razu wyłączył urządzenie, ale jego brat nic sobie z tego nie robiąc, ponownie je włączył.
- To ja kieruję, a mnie osobiście rozprasza głośna muzyka w czasie jazdy. - Stwierdził kwaśno, patrząc w lusterko wsteczne.
- Natomiast ja jestem pasażerem, więc to do mnie należy relaksowanie się jazdą. - Skwitował Jess ponownie włączając urządzenie i zakładając ręce za głowę. Jego młodszy brat warknął coś pod nosem, ale nie odezwał się więcej i pod dom Sienny dotarliśmy w niemal całkowitej ciszy.
Wysiedliśmy i mimo że nie było jeszcze południa, wokół domu roznosiła się gęsta mgła. Furtka zaskrzypiała złowieszczo, kiedy Jess pchnął ją, żeby później chodnikiem dostać się do drzwi, które były uchylone. Już wcześniej zarówno budynek, jak i cała posesja wydawały mi się nieco dziwne, ale teraz miałam już stuprocentową pewność, że coś jest nie tak.
-My sprawdzimy piwnicę, a ty rozejrzyj się na parterze. - Zadecydował starszy Reed i razem z bratem zeszli na dół, po skrzypiących schodach.
Weszłam do kuchni, gdzie nadal stała szklanka z teraz już zaschniętą krwią, oraz przerośnięta paprotka. Rozejrzałam się dookoła. Pęknięta szyba w oknie i niegdyś pewnie białe, teraz poszarzałe od kurzu firanki tylko dodawały miejscu upiorności. Zauważyłam wąskie drzwi, zamknięte na kłódkę. Z pozoru wyglądały jak wejście do spiżarni, ale która gosposia tak strzegłaby swoich konfitur, żeby je zakluczać? Rozejrzałam się w poszukiwaniu klucza, ale nigdzie go nie zauważyłam. Pociągnęłam za kłódkę i stwierdzając, że trzyma się wyjątkowo mocno, wyjęłam wsuwkę z włosów i spróbowałam włożyć ją do zamka. Ta wyskoczyła z niego natychmiast, jakby ktoś ją wypchnął. Zrobiłam to ponownie, ale afekt był ten sam. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zaklęcie pieczętujące. Odwróciłam się w stronę stojącej na lodówce paprotki, Wyglądało na to, że roślina miała mi pomóc już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni. Wyciągnęłam rękę do przodu i już po chwili poczułam, jak cała moja energia skupia się w wewnętrznej części dłoni. Paproć zaczęła rosnąć bardzo szybko a po chwili oplatała już korzeniami lodówkę, na której wcześniej grzecznie siedziała w doniczce. Liśćmi większymi niż ja, sięgnęła drzwi do spiżarni i po chwili wślizgiwała się już szparami do środka. Roślina zaczęła napierać na drewno a deski w drzwiach wykrzywiać się nienaturalnie. Po chwili z trzaskiem upadły na ziemię. Nie minęło kilka sekund, a odłamki drzwi ponownie zaczęły zbierać się w całość by uniemożliwić wejście do spiżarki, ale liście i korzenie paprotki skutecznie im to uniemożliwiały. Zajrzałam do środka ale w ciemności dostrzegłam tylko metalowe naczynie z pokrywką i widocznymi na niej złotymi literami.
- Evelyn! - Usłyszałam przerażony krzyk Jessiego z góry i bez zastanowienia ruszyłam w tym kierunku. Wbiegłam po drewnianych schodach na niewielki korytarz i słysząc szuranie weszłam do dużego pokoju z szafą pod jedną ścianą i zaniedbanym łóżkiem pod drugą.
- Gdzie jesteś? - Zapytałam przerażona, rozglądając się dookoła. Usłyszałam kroki i już po chwili do pokoju wbiegli Cody i Jess, obaj wyraźnie zdenerwowani.
- Co jest? - Zapytał młodszy Reed z wyraźnym niepokojem.
- Jak to co? - Spytałam patrząc na nich. - Wołaliście mnie! - Chłopaki popatrzyli po sobie zdumieni, po czym zwrócili się do mnie:
-To ty krzyczałaś, że potrzebujesz pomocy... - Mruknął zdezorientowany Cody w chwili, kiedy drzwi do pokoju zamknęły się z hukiem. Obróciliśmy się do siebie plecami, każdy gotowy do ataku. Drzwi do szafy otworzyły się a potem zamknęły z trzaskiem, a od ścian odbił się echem złowieszczy śmiech jakiejś kobiety.
- Czy to jest...
- Duch? - Przerwał Jessiemu Cody niepewnym głosem. - Możliwe. Mieliście kiedyś z jakimś do czynienia?
- Nie... - Szepnęłam przełykając ślinę.
- Coś musiało go zdenerwować. - Szepnął Jess, kiedy z szafy zaczęły wyskakiwać szuflady i z impetem uderzać o ścianę, uszkadzając ją przy tym.
- A... - Zaczęłam nieporadnie, uchylając się przed kolejną „latającą szufladą”. - Jeśli użyłam swoich mocy, żeby zniszczyć zaklęcie pieczętujące jej grób... - Mruknęłam cicho, przypominając sobie metalowe naczynie, które zapewne było urną.
- To jesteśmy w dupie. - Skwitował Jessie, kiedy rozległ się złowieszczy śmiech.
W pewnej chwili z łóżka zerwała się narzuta i poleciała w stronę Cody'ego, owijając mu się dookoła szyi. Chłopak zaczął się dusić, a my oboje z Jessem próbowaliśmy mu pomóc, jednak duch był silniejszy nawet od wampira. Poczułam na sobie wbijające się w moje nadgarstki szpony, odrywające mnie od Reeda, po czym silne pchnięcie zmuszające mnie do uklęknięcia. Ciało młodszego z braci uniosło się do góry, nadal szamocząc i broniąc a Jessie, który do tej pory próbował mu pomóc, przygniatany był przez jakąś upiorną siłę do ściany.
Wtem rozległ się władczy głos, nakazujący coś w nieznanym mi języku. Powtarzająca kilka razy tę samą komendę Kim weszła do pokoju, otwierając drzwi machnięciem dłoni. Jej włosy unosiły się w górze, jakby żyły własnym życiem, a dziewczyna szła spokojnie w stronę nadal szamoczącego się Cody'ego. Chłopak upadł bezwładnie na ziemię, a już chwilę później klęczał obok niego Jessie.
Kim mówiła coś w starym języku wiedźm, którym te kiedyś posługiwały się na co dzień, aby nikt nie zrozumiał, co mają sobie do przekazania. Dzisiaj nikt już nie używał go tak często, ale czarownice nadal przekazywały go sobie z pokolenia na pokolenie, gdyż zwiększał on ponoć siłę zaklęć. Dziewczyna stanęła na środku pomieszczenia, i trzymając w jednej ręce metalową urnę, w drugą wzięła garść prochów ze środka i zaczęła rozsypywać je dookoła siebie, tworząc z nich okrąg. Postawiła urnę na jego środku i wyszła na zewnątrz, unosząc ręce do góry. Głośno powtarzała sześć słów. Po chwili zobaczyłam, jak tuż nad urną formuje się postać starej kobiety z rozczochranymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami, oraz wielkimi szponami i kłami. Oczodoły miała puste i wydawała z siebie dziwny syk, wskazując przy tym na Kim.
- Odejdź! - Rozkazała w końcu Kim, a z prochów rozsypanych dookoła ducha buchnął ogień.
Przez chwilę było jeszcze słychać zawodzenie upiora, po czym wszystko ucichło. Jedynym śladem pozostałym po zmarłej kobiecie był wypalony w podłodze okrąg. Staliśmy przez chwilę i w osłupieniu gapiliśmy się na Kim.
-Dlaczego tu przyszłaś? - Jessie spytał w końcu, dysząc ze zmęczenia dziewczynę. Ta uśmiechnęła się tylko i poprawiła rozczochrane włosy.
-Magic od rana niespokojnie mruczał. Zawsze tak robi, kiedy wyczuwa coś niepokojącego z zaświatów. - Wzruszyła ramionami, mając na myśli czarnego kota, który liczył sobie już prawie trzysta lat a jego opiekunami były jeszcze babcie i prababcie Kim i Lina.
Kiedyś dziwiłam się, że zwykły mruczek żyje tak długo, ale dziewczyna opowiedziała mi, że kot po śmierci został przywrócony do życia przez potężną wiedźmę i poza tym, że jest nieśmiertelny, potrafi łączyć się i rozmawiać z istotami z zaświatów.
- Okej. - Westchnęłam łapiąc się za głowę. - Nie wiem jak wy, ale ja mam dość. Jadę z powrotem na komendę. - Mruknęłam czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach i nieodpartą potrzebę pożywienia się.
- Kim, zostań z nami. - Poprosił starszy Reed, podczas gdy młodszy nadal rozmasowywał obolałą szyję. - Skoro nic już nie stoi na przeszkodzie, dokończymy przeszukiwać dom.
Wyszłam na zewnątrz i od razu poczułam się lepiej. Świeże powietrze to zdecydowanie to, czego mi było trzeba. Właściwie to miałam ochotę na jakąś samotną wycieczkę do lasu, najlepiej konno. Nic tak nie odpręża osoby mającej moc panowania nad żywiołem ziemi, jak obcowanie z naturą. Mimo, że na co dzień nie potrafiłabym odmówić sobie ciepłej ody ani internetu, to czasami dobrze jest wypocząć z daleka od tego wszystkiego.
Myśląc o tym wsiadłam do samochodu, zostawiając na podjeździe jedynie czerwony Kabriolet Kim i ruszyłam przed siebie. Droga jaką musiałam pokonać aby dojechać na komendę nie była długa, ani też zbyt skomplikowana. Jechałam słuchając muzyki w radiu, kiedy nagle pędzący zawrotną szybkością bus nie wyhamował i uderzył w tył mojego samochodu. Wysiadłam, trzaskając drzwiami, gotowa porządnie przyłożyć sprawcy wypadku, ale z pojazdu nikt nie wysiadał. Pociągnęłam za drzwi od strony kierowcy, jednak te nie ustąpiły. Usłyszałam szmer za sobą i odwróciłam się, chcąc sprawdzić, co to takiego. Jednak jedynym, co zobaczyłam był kij bejsbolowy, który ułamek sekundy później wylądował na moim czole. Zgięłam się czując niewyobrażalny ból i już miałam posłużyć się swoją mocą, żeby dać popalić osobie, która odważyła się mnie uderzyć, jednak coś mocno zacisnęło się na moim nadgarstku. Silne pieczenie rozeszło się po całym moim ciele i dopiero po chwili zorientowałam się, że to sprawka urządzenia blokującego moje moce. Ktoś wstrzyknął mi coś w szyję w mało delikatny sposób. Powoli traciłam siły na to, żeby się bronić, aż w końcu bezwładnie upadłam na ziemię. 
*  *  *
Mogę tylko błagać, żebyście mnie nie zabijały. Miałam dodać zaraz po nowym roku, ale nie miałam czasu, a potem jeszcze laptop mi nawalił i nawet nie było, jak. Ale osobiście (wyjątkowo) jestem zadowolona z rozdziału. Wyszedł dokładnie tak, jak chciałam i jest jakby bardziej w klimatach fantasy, bo ostatnio robił się z opowiadania kryminał xD Piszcie swoje opinie co do niego :) 
Miłej lektury :*