sobota, 22 listopada 2014

9-10 maja, pisała Sandra.



   Moja mama nigdy nie była nadopiekuńcza. Właściwie dawała mi dosyć dużo swobody i pozwalała na samodzielne działanie. Aż do teraz. Śmierć taty musiała na nią wpłynąć motywująco, ponieważ nie odstępowała mojego szpitalnego łóżka ani na krok. W pewnym momencie interweniował lekarz, gdyż nie można było zdjąć mi opatrunków.
Teraz siedzę przy kuchennym stole patrząc jak moja rodzicielka krząta się między szafkami.
-Mamo ja pracuję i telefon jest mi potrzebny. – Powiedziałam po raz setny tego dnia. Uważając, że tak będzie najlepiej nie chciała oddać mi komórki. Kobieta obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem.
-Jestem Twoją matką. – Oznajmiła. – Wiem, co jest dla Ciebie najlepsze.
-Trochę się z tym spóźniłaś. – Wypaliłam zanim zdołałam się powstrzymać. Oczy mojej matki rozszerzyły się w lekkim szoku.
-Możesz mówić dokładniej?
-Odkąd skończyłam 10 lat byłam bardzo samodzielna mamo. – Skoro powiedziałam A muszę powiedzieć i B. – Sama o siebie dbałam.
-Teraz to się zmieni. –Uśmiechnęła się Vanja głaszcząc mnie po włosach.
-Mamo mam 21 lat. -  Powiedziałam głośniej niż było to konieczne, ale cała sytuacja zaczynała mnie mocno irytować. – Nie możesz traktować mnie jak małej dziewczynki, bo nią nie jestem. Czasu nie cofniesz!
Kobieta otworzyła szeroko oczy i zaniemówiła na chwilę. To była moja szansa.
-Żądam zwrotu telefonu! – Wstałam z krzesła i oparłam się dłońmi o blat. – Zostanę w Twoim domu przez jakiś czas, ale nie zgadzam się na kontrolowanie mnie. – Brunetka patrzyła na mnie oczami pełnymi bólu. Wiedziałam, że ją ranię, jednak jej troska o mnie jest spóźniona. I to bardzo.
-Córeczko nie wiesz, co mówisz. –Uśmiechnęła się, jakbym się nie odezwała w bezczelny sposób. Posłałam jej groźne spojrzenie, po czym chwyciłam jej ciemną, skórzaną torebkę. Krzyknęła zaskoczona i rzuciła się w moją stronę, aby wyrwać mi swoją własność. Na szczęście zdążyłam zacisnąć dłoń na telefonie.
-Oddaj mi go Sandro! – Warknęła wyciągając rękę.
-To przywłaszczenie cudzego mienia. – Odparowałam unosząc wysoko głowę. –Od miesiąca do trzech lat pozbawienia wolności, albo kara grzywny! – Wyrecytowałam odruchowo.
-Grozisz mi? – Twarz mojej matki wyrażała absolutne zdziwienie. Pokręciłam głową.
-Przypominam tylko, że nawet członek Rady nie jest bezkarny! – Schowałam komórkę do kieszeni. –Mamo jestem już dużą dziewczynką i umiem o siebie zadbać.  Pamiętaj o tym.
Wbiegłam po schodach do swojego pokoju. Ból w rękach i nogach był silny, ale znośny. Z ulgą usiadłam swoim starym łóżku. 
Jutro ją przeproszę. Zachowałam się okropnie, a przecież ona tak strasznie cierpi! Położyłam się wygodnie w poprzek posłania krzywiąc się przy tym.
Mój telefon zawibrował. Unosząc do góry biodra wyciągnęłam go z kieszeni. Wyświetlacz pokazywał hasło: „Numer zastrzeżony”. Z ciekawością nacisnęłam zieloną słuchawkę. 
-Halo? – Rzuciłam niepewnie, nie wiedząc, czego mam się spodziewać.
-Sandra? – Usłyszałam w słuchawce uradowany głos Jake’a. – Jakby znowu odebrała Twoja mama waliłbym głową w ścianę. – Zachichotałam cicho, patrząc niepewnie w kierunku drzwi.
-Zabrała mi telefon.- Wyjaśniłam układając się wygodniej na łóżku. – Dopiero go odzyskałam.
-Jak się czujesz? – Zapytał chłopak z wyraźną troską w głosie. Mimo, że dzieliło nas wiele kilometrów miałam przed oczami jego twarz ze zmarszczką miedzy brwiami, która powstawała, kiedy się martwił.
-Teraz znośnie. – Odparłam nie chcąc go okłamywać. – W szpitalu było koszmarnie, ale już ból nie jest tak intensywny.  Do jutra ślady powinny w większości zniknąć.
-Nawet nie wiesz jak się martwiłem. – Szepnął zgnębiony, a ja poczułam łzy wypełniające mi oczy. Nie chciałam żeby się o mnie niepokoił.
-Już po wszystkim. – Pocieszyłam go, ścierając mokre ślady z policzków. – Najgorsze jest to, że nie mogę się do Ciebie przytulić.
- A chciałabyś? – Zapytał nadal mówiąc przyciszonym głosem. – Po naszej ostatniej rozmowie…
-Jake, przestań. – Przerwałam mu. – Za bardzo na Ciebie naskoczyłam. Przepraszam.
-Zachowałem się jak kretyn. – Westchnął, a na moich ustach wykwitł uśmiech.
-Tylko troszkę! – Odparłam i usłyszałam jak Blackwell wciąga powietrze z udawanym oburzeniem Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Miałaś zaprzeczyć! – Krzyknął wysokim głosem, po czym sam się roześmiał. –Co robisz?
-Leżę. – Mruknęłam niskim głosem. – I żałuję, że nie ma Cię obok mnie.
-A, w co jesteś ubrana? – Podjął natychmiastowo temat chłopak. Przeciągnęłam się zadowolona i z moich ust wydobył się jęk bólu. – Co jest kochanie?
-Jestem głupia i przeciągnęłam się. Zapomniałam, że nie mam skóry na plecach. – Wyjaśniam przekręcając się na brzuch, aby złagodzić ból. – A jak Ci powiem, że mam na sobie jedynie długi T-shirt i bieliznę?
Chłopak westchnął przeciągle. Zgryzłam wargę w oczekiwaniu, co wymyśli.
-Połóż się wygodnie i wyobraź sobie, że moje ręce powoli przesuwają się od kostek w stronę kolan i jeszcze wyżej. – Zamruczał do słuchawki Blackwell, a po moim ciele przebiegł dreszcz. Nagle usłyszałam w tle jakiś krzyk i wyzwiska. – Kurwa. – Zaklął cicho chłopak.- Mój brat to idiota. – Poskarżył się.
-Co Ci zrobił? – Zainteresowałam się tłumiąc ziewnięcie.
-Muszę iść. – Wyjaśnił smutno. – Podobno robią jakieś zebranie w Piekle. – Przerwał na chwilę, a ja wsłuchiwałam się w jego oddech. – A robiło się tak miło!
-Dokończymy to innym razem. – Obiecałam mu ze śmiechem. – Leć już na to zebranie!
-Kocham Cię! –Oznajmił z powagą. – Dobranoc.
-Dobranoc Jake. – Wymamrotałam czując, że żołądek ściska mi się z nerwów, jak zawsze, gdy mówiłam o swoich uczuciach. - Ja też Cię kocham.
Rozłączyłam się zanim zdążył coś dodać.  Rozmowy o uczuciach nigdy nie szły mi za dobrze. Zostałam wychowana na osobą powściągliwą i skrytą. Ciężko się tego wyzbyć. Zakopałam się w kołdrę i położyłem telefon na stoliku. Pościel pachniała kwiatowym proszkiem do prania. Uwielbiam tą woń, zawsze, jako mała dziewczynka rzucałam się na świeżo wypraną pościel, aby poczuć ten zapach Dziś mogłam przez chwilę poczuć się podobnie.

                -Sandra musisz wstać.- Dotarł do mnie głos mamy. Otworzyłam powoli oczy nie wiedząc, co się dzieje.
-Która jest? – Wybąknęłam przecierając oczy. Moja mama spojrzała na zegarek.
-Parę minut po szóstej. – Odparła. – Dzwoniła Izma, macie jakieś ważne zebranie. -  Ta wiadomość mnie otrzeźwiła. Szybko wstałam z łóżka i z ulgą stwierdziłam, że plecy i ramiona już mnie nie bolą.
-Już się zbieram. – Rzuciłam w stronę rodzicielki wyciągając z szuflady czarny sweter i chwytając spodnie z krzesła. Wzięłam szybki prysznic uważając, żeby nie zmoczyć włosów. Nie mam czasu na suszenie ich. Kiedy się ubierałam pochwyciłam w lusterku swoje spojrzenie. Nie było sensu się malować, nie zatuszuję dość szybko podkrążonych oczu i bladości twarzy.
-Śniadanie? – Zapytała się mama, kiedy przebiegłam obok kuchni.
-Nie zdążę! – Odkrzyknęłam zakładając swoje sznurowane oficerki. Chwyciłam z szafki kluczyki i pobiegłam do samochodu. Nigdy jeszcze nie spieszyłam się tak na komendę.  Jechałam niezwykle szybko, najprawdopodobniej łamiąc przy tym kilka przepisów ruchu drogowego. Czyżbym za dużo czasu spędzała z przestępcami?
Na Komedzie roiło się od policjantów. Na szczęście nie byłam ostatnia, ponieważ nie przybył jeszcze Pieter wraz z żoną.  Usiadłam na niskim, rozkładanym białym krześle pod ścianą, aby odpocząć. Taki pośpiech nie wyszedł mi chyba na dobre, ponieważ skóra pleców bolała jak diabli.
-Hej! –Przywitał się rozentuzjazmowany Cody. – Jak się czujesz mała?
Mała? Czy właśnie tak mnie nazwał? Jeju, dlaczego większość facetów traktuje mnie z góry! Jakbym była dzieckiem nie zdolnym do działania!
-Bywało lepiej. – Odparłam wzruszając ramionami, nie patrząc chłopakowi w oczy. Dlaczego on się mnie uczepił? – Wiesz, o co chodzi z zebraniem?
-Było jakieś straszne morderstwo. – Szepnął przejęty Cody, a ja przełknęłam ślinę. Nie mogło być to zwyczajne przestępstwo skoro zwołują zebranie. Niedane nam było rozmawiać dłużej, ponieważ w drzwiach stanęli wzburzeni Państwo Blood. Pieter stanął na środku pomieszczenie zwracając na siebie uwagę wszystkich. Robił piorunujące wrażenie.
-Dziś nad ranem. – Zaczął mężczyzna cicho rozglądając się dookoła. – Caleb Donovan dopuścił się kolejnej zbrodni. Tym razem zamordował córkę jednej z członkiń rady. -  Na Komedzie zapadła cisza. Oczy nas wszystkich wbite były w mojego wuja. – Czyn ten był o tyle bestialski, że przed zamordowaniem ta 17 latka została brutalnie zgwałcona.
Poczułam ciarki na całym ciele. Gwałt. Najgorsza zbrodnia dokonana przeciwko kobiecie. Osoby dopuszczające się czegoś takiego powinny być kastrowane. Publicznie.
- Przy jej ciele zostawiono liścik. – Mężczyzna wyjął niewielką, poplamioną krwią karteczkę i zaczął czytać pewnym głosem jakby znał jej treść na pamięć :
                                                                                               

Dwie bomby to za mało?
Pilnujcie swoich dzieci, zabawa dopiero się zaczyna.
Czas zapłaty nadszedł.

-Nie wiemy, co to dokładnie oznacza. – Wtrąciła się, Izma. Miała włosy w nieładzie i podobnie jak ja podkrążone oczy. – Ale groźba w tym tekście jest jawna.
-Co teraz zrobimy? – Zapytał się postawny policjant z długoletnim stażem. Miał siwe wąsy i włosy.
-Będziemy z nim walczyć. –Odparł Pieter. – Powołamy do tego specjalny zespół, który będzie współpracował z naszymi niedawnymi wybawicielami.
-Co to ma znaczyć? – Zapytał się komendant marszcząc ciemne, gęste brwi.
-To oznacza. – Powiedziała moja ciotka. – Że Jake Blackwell i jego towarzysze zgodzili się nam pomóc. Wiem. –Krzyknęła kobieta, uciszając oburzonych policjantów. – To niecodzienne rozwiązanie, ale tylko oni są w stanie pokonać Donovana.
-Kto będzie im pomagał? – Przerwał zapadłą nagle ciszę Cody.
-Liczyliśmy na Ciebie, Sandrę i Mattiasa. – Wyznała kobieta wskazując na nas kolejno. Natychmiastowo pokiwałam głową. To była okazja do częstszych spotkań z Jake’iem i Evelyn
Chłopcy spojrzeli na siebie i równocześnie powiedzieli:
-Zgoda.
Z jednej strony współpraca Policji z Piekłem mogła wyjść na dobre. Ale jak Cody i Jessie się dogadają? Jeżeli mój kolega po fachu zacznie się do mnie przystawiać przy Jake’u może się zrobić nieprzyjemnie.
Co jeszcze może zrobić Donovan, aby pokazać swoją siłę? Ile osób z nim współpracuje? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi.  Trzeba zrobić wszystko, żeby go powstrzymać przed kolejnym atakiem, ale jak znaleźć kogoś, kto zapadł się pod ziemię? I nagle przyszło olśnienie. Jest jedna osoba, która może nać miejsce pobytu Caleba. Blackwellom to się nie spodoba. 


***
Rozdział dodaję dzisiaj, ponieważ nie wiem czy później będę miała czas. 
Liczba komentarzy co prawda nie jest zachwycająca, ale dziękujemy tym czytelnikom którzy regularnie zostawiają swoje opinie pod rozdziałami. Warto dodawać nowe rozdziały chociażby dla was. ;) 
Wraz z Sekretną planujemy zrobić coś na kształt krótkiego opisu poszczególnych rozdziałów. Mam nadzieje, że do końca roku coś  tego wyjdzie. 
Pozdrawiam, 
Karolina S. 

wtorek, 11 listopada 2014

7-8 maja, pisała Evelyn

-Pierdolony sukinsyn!-Wyrwało mi się nieco za głośno, kiedy zostawiałam Sandrę w rekach sanitariuszy.
Moi rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni, a stojący dalej Jessie tylko pokiwał głową z dezaprobatą. Jake za pomocą resztek swojej mocy ugaszał płonący samochód i krzewy które rosły niedaleko a również zajęły się ogniem. Obok niego stał Jamie, który ze zmartwiona miną asekurował brata ponieważ ten był bliski omdlenia. Kiedy już starszy Blackwell ugasił ogień, Jamie niemal przeniósł go do swojego wozu i posadził na miejscu pasażera.
-Na podwoziu samochodu również była bomba.-Zakomunikował Felix opierając się o drzwi, podczas gdy ledwo przytomny z wysiłku Jake pił łapczywie wodę z butelki.
-Sprawdźcie, czy w innych wozach nie ma żadnych niespodzianek.-Powiedział do Jamiego i Felixa Jessie, który był najwyraźniej zirytowany tą całą sytuacją.
-Czyli zamierzacie jednak nam pomóc?-Spytał mój ojciec, podchodząc do nas.
-Nie mówię, że wam pomożemy, ale wolę nie przyjeżdżać tu po raz kolejny, bo macie jeszcze jakiś problem którego nie rozwiążecie bez naszej pomocy.-Powiedział Jess z nutą sarkazmu.-Jak dzieci...-Mruknął jeszcze pod nosem, idąc do chłopaków którzy sprawdzali samochody pozostałych członków Rady. Popatrzyłam na Jakea który wyglądał na wyczerpanego i złego.
-Co z twoją kuzynką?-Spytał jakby go to zupełnie nie obchodziło. Wiedziałam, ze przybrał taki ton tylko dlatego, że mój ojciec tu jest i nam się przygląda.
-Ma poparzenia na ciele, głównie plecach i rękach i mocno uderzyła się w głowę, ale nic jej nie będzie.-Powtórzyłam słowo w słowo to, co usłyszałam wcześniej od czarnowłosej sanitariuszki. Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem i ziewnął głośno.-Odwiozę cię do domu.-Powiedziałam patrząc na niego zaniepokojona.
Potrzebował odpoczynku i sporej ilości świeżej krwi, żeby dojść do siebie. Pokiwał głową obsuwając się na siedzeniu a ja zamknęłam drzwi wozu i podeszłam do Jamiego z prośbą o kluczyki. Miałam już otworzyć drzwi od strony kierowcy, kiedy drogę zaszedł mi mój ojciec.
-Coś się stało?-Spytałam obojętnie. Oparł się o drzwi nie dając mi możliwości wejścia do samochodu.
-Chciałbym z tobą porozmawiać...-Powiedział cicho. Widząc brak zainteresowania z mojej strony kontynuował.-Dlaczego to robisz? Wiesz, że twoja matka płacze przez to po nocach?-Spytał patrząc mi w oczy.
Nie mogłam w tamtej chwili udać, że mnie to nie rusza, bo było wręcz odwrotnie. Chciałam przytulić się do niego i powiedzieć, że dalej jestem jego malutką dziewczynką. No właśnie...Chciałam. Ale to by i tak niczego nie zmieniło. To nie przez niego to wszystko się wydarzyło. On zawsze mnie chronił, mimo tego że często bywał szorstki to zawsze wiedziałam, że oprócz Sandry jest jedyną osobą na której mogę polegać. I wiedziałam, że przez moją decyzję to on ucierpiał najbardziej. Ufałam mu, a on ufał mi. I to ja to spieprzyłam.
-To nie twoja sprawa tato...-Starałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie. Nie mogłam w takiej chwili pozwolić sobie na słabość. Spuściłam wzrok i podeszłam do auta, chcąc wsiąść do środka.
-Jesteś moją córką i myślę, że to jednak jest moja sprawa.-Urwał na chwilę i popatrzył na mnie. Miałam nadzieję, że nie widział jak bardzo się denerwowałam.-Jeśli chodzi o twoją matkę, to musisz wiedzieć, ze chociaż kocham ją równie mocno jak ciebie, to nie pochwalam wszystkich jej decyzji...-Wyszeptał mi do ucha.
-Evelyn, wszystko w porządku?-Dobiegł mnie z daleka zatroskany głos Jessiego, który stał oparty o jeden z radiowozów i przyglądał się nam z zainteresowaniem.
-Wszystko gra!-Rzuciłam w jego stronę z zalotnym uśmiechem. Chłopak nie był zadowolony, ale dał sobie spokój i poszedł sobie.-Nie mogę rozmawiać.-Powiedziałam stanowczo do taty, odsuwając go i wsiadając do auta. Popatrzyłam przelotnie na Jakea siedzącego obok.
-Zadzwoń, jeśli będziesz chciała pogadać.-Powiedział mój tata kiedy chciałam już zamknąć drzwi.-A i Jake?-Chłopak popatrzył na niego nieprzytomnie.-Dziękuję za pomoc.-Powiedział i nie było w tym ani krzty sarkazmu. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że powiedział to jak najbardziej szczerze. Zatrzasnął drzwi i patrzył jak odjeżdżamy. Uśmiechnęłam się do niego lekko, zanim straciłam go z oczu, ale nie wiem, czy to zauważył.
-O co chodzi?-Spytał cicho Jake patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się niechętnie.-I nie mów, że nic takiego. Widzę że jesteś smutna.-Powiedział stanowczo.
-Powiedzmy, że życie mi się trochę komplikuje...-Popatrzyłam na niego.
-To normalne, zważywszy na sytuację w jakiej się znalazłaś.-Powiedział a ja parsknęłam śmiechem. On uśmiechnął się tylko smutno.-Moje zaczęło się komplikować jak mieliśmy z Jamiem po szesnaście lat i pierwszy raz nas aresztowali.-Westchnął.-Wcześniej wszystko wydawało się proste. Od siódmego roku życia dorośli wpajali nam wszystko o historii piekła i Recordii. O wojnie, o tym jak część ludzi musiała się ukrywać. Uczyli nas jak się bronić, kraść i kłamać tak, żeby nikt się nie zorientował. Ojciec dbał o nasze wykształcenie. Od małego mieliśmy zapewnionych najlepszych nauczycieli. On sam nauczył nas zabijać...-Urwał na chwilę jakby się tego wstydził. Mi też zrobiło się nieco niezręcznie.-Nie bałem się zabijać i nie miałem po tym wyrzutów sumienia...-Przyznał się z bólem.-Takie widoki towarzyszyły nam od dziecka, nie uważaliśmy zabijania za coś złego. Ojciec powiedział, że kiedyś jego zabraknie i my będziemy musieli poradzić sobie z tym wszystkim...Można powiedzieć, że ta odpowiedzialność ciążyła na nas od zawsze. Wiedza o tym, ze kiedyś będziemy musieli zająć jego miejsce. Nasze moce nieco ułatwiały sprawę, ale nie całkowicie.-Uśmiechnął się sam do siebie i popatrzył na mnie.-Za pierwszym razem skazali mnie i Jamiego na pięćdziesiąt lat za zabójstwa, współudziały w morderstwach, napady i tym podobne...I tam poznaliśmy Jessa. On miał podobne umiejętności, na dodatek był starszy, ale cholernie zagubiony.Widać, że znalazł się tam z przypadku. Ja i Jamie byliśmy wychowani w środowisku gdzie o wszystko trzeba się bić i kłócić i przemoc jest na porządku dziennym. On nie pasował do całej tej otoczki. Ale kiedy ojciec po nas przyszedł, wziął i jego.-Z coraz większą ciekawością przysłuchiwałam się jego opowieści. Reed nigdy mi nie opowiadał o takich rzeczach. Właściwie w ogóle nie mówił o swojej przeszłości, jakby jego życie zaczęło się dopiero w chwili w której mnie poznał.-Jess szybko wpasował się w towarzystwo. Ojciec go polubił...Do tego stopnia, że oświadczył, że po jego śmierci to on ma zająć miejsce lidera w Piekle. Kilkanaście miesięcy później złapali go i zabili. Nas wtedy też aresztowali i pozwolili oglądać wszystko z boku. Chciałem zacząć płakać, ale wiedziałem, ze nie powinienem. Patrzyłem jak umiera na naszych oczach. Patrzył na mnie i Jamiego a ja wiedziałem, że to jest nasza przyszłość...-Szepnął przegarniając ręką włosy. W jego oczach przez chwilę zabłysły łzy.-Bo takie już jest życie członków piekła. Najpierw uczysz się zabijać tak, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, potem stajesz się kimś ważnym. Wszyscy cię szanują bo raz czy dwa uciekłeś z paki a policja dostaje świra, bo nie mogą cię złapać. A kiedy już im się to uda, zabijają cię z poczuciem że robią coś dobrego. Że pozbywają się problemu. Uważają sie za bohaterów i wręczają sobie nagrody za pozbycie się kłopotu, jakim byłeś. Ale umierasz w poczuciu spełnienia, bo wyszkoliłeś kogoś lepszego, kto przyjdzie na twoje miejsce...
-Kogo masz na myśli?-Spytałam z ciekawością, kiedy zaparkowaliśmy na parkingu w Piekle.
-To są słowa mojego ojca. Powiedział nam to kiedy z nim rozmawialiśmy kilka minut przed jego śmiercią. Do dziś się zastanawiam, czy miał na myśli mnie, czy któregoś z pozostałej dwójki.-Powiedział ze smutkiem, kiedy pomagałam mu wysiąść z samochodu.
Był coraz słabszy i bałam się, że za chwilę upadnie. Na szczęście dał radę dojść do swojej sypialni. Natychmiast pojawiła się Lily z butelką świeżej krwi w ręku i wręczyła ją chłopakowi, który wypił napój z wdzięcznością. Potem poszedł pod prysznic, a kiedy wrócił wyglądał dużo lepiej. Nadal był blady, ale powoli zaczynał odzyskiwać siły, co mnie bardzo ucieszyło.
-Idź spać, obudzę cię, jak będziesz potrzebny.-Powiedziałam idąc w stronę drzwi.
-Mogłabyś jeszcze dowiedzieć się, co z Sandrą? Martwię się o nią, a ja nie mogę zadzwonić.-Poprosił moszcząc się w łóżku. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową po czym wyszłam, cicho zmykając za sobą drzwi.
Kiedy tylko poszłam do siebie, od razu zadzwoniłam do Sandry. Jeśli była w szpitalu, to prawdopodobnie i tak nie odebrała by telefonu, jednak ja i tak spróbowałam. Po chwili oczekiwania odebrała jej matka
-Czego chcesz?-Spytała mnie ostro. W pierwszej chwili chciałam się rozłączyć, ale to niepotrzebnie dałoby jej satysfakcję, a do tego nie mogłam dopuścić.
-Porozmawiać z Sandrą.-Powiedziałam siląc się na uprzejmy ton. Kobieta prychnęła.
-Sandrze nic nie jest i rano wypisują ją ze szpitala.-Zamilkła na chwilę.-Zawsze pakowałaś ją w kłopoty, ale tym razem ci na to nie pozwolę smarkulo. Straciłam męża, nie stracę też córki. To nie moja wina, że Pieter rozpuścił cię jak dziadowski bicz, ale nie pozwolę zniszczyć Sandry. Nie chcę, żeby moja córka miała z tobą jakikolwiek kontakt. Nie dzwoń do niej więcej!-Krzyknęła i rozłączyła się.
Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na wyświetlacz telefonu, aż w końcu zaczęłam śmiać się głośno. Gdyby ta baba wiedziała, jak bardzo Sandra jest w to wszystko wplątana. Odrzuciłam telefon na pościel i nalałam sobie lampkę wina. Musiałam koniecznie odreagować, od tych wariatów.
Chłopaki przyjechali kilka minut po północy i Jamie od razu zakomunikował, że idzie się wyżyć na worku treningowym, Felix zginął w pokoju Lily a Jessie ucałował mnie kiedy już byłam w łóżku i powiedział, że musi sobie to wszystko przemyśleć po czym zginął na balkonie z butelką wina w ręku. Przewracałam się w łóżku kilka godzin, nie mogąc zasnąć. W końcu kiedy zegar wskazywał już kilka minut po trzeciej w nocy, wykręciłam w telefonie numer, który znałam na pamięć.
-Cześć tato, masz chwilę?-Spytałam niepewnie.
-Tak, coś się stało?-Spytał sennym głosem.
-Spotkajmy się tam, gdzie zawsze.-Zaproponowałam.
-Do zobaczenia na miejscu.-Pożegnał się ze mną.

Wyłączyłam telefon i wzięłam szybki prysznic, po czym ubrałam gorset z ćwiekami i długie, czarne rurki. Włosy spięłam wysoko w kucyk i przejechałam błyszczykiem po ustach. Wzięłam kluczyki od motoru i ruszyłam na spotkanie z tatą. Czułam, że musiałam się komuś wygadać a on w tej chwili był jedyną osobą, która mogła mnie wysłuchać. Miałam tylko nadzieję, że zechce. 
*  *  *  
bardzo przepraszam, ze tak późno. Wiem, moja wina, ale internet odmawiał współpracy przez ostatnie kilkanaście dni i nie miałam nawet jak wstawić tego rozdziału. mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda i zdecyduje się skomentować. Bo ostatnio nie mam weny, na napisanie czegoś na tego bloga. Dajcie nam motywację, pokażcie, ze zależy wam, żeby przeczytać dalszą część tej opowieści. Każdy komentarz się liczy :) 
Pozdrawiam i miłej lektury życzę :*