wtorek, 22 kwietnia 2014

23-24 kwietnia, pisała Sandra



       Po wyjściu, Evelyn czułam się wyczerpana. Ból głowy ani trochę nie osłabł, ponadto dołączyło do niego poczucie winy. Nie chciałam w taki sposób potraktować mojej przyjaciółki, nie powinnam jej oceniać, ale przez cały czas mnie okłamywała. Każda jej wymówka podczas ostatnich miesięcy była oszustwem. Nie mogę się z tym pogodzić. W pokoju powoli zapadał zmrok. Nie miałam siły się podnieść żeby zapalić światło. Jako wampirzyca dobrze widziałam po zmroku, ale od dziecka ciemność przyprawiała mnie o dreszcze. Z westchnieniem wstałam z kanapy i ruszyłam do łazienki. Zamiast jak zwykle wejść pod prysznic postanowiłam wziąć długą kąpiel. Szybko zrzuciłam z siebie ubranie i zanurzyłam się w pianie. Moje ciało w kontakcie z ciepłą wodą natychmiastowo się odprężyło. Zamknęłam oczy i wróciłam myślami do tego, co mnie spotkało. Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu, kiedy przypomniałam sobie minę tego cholernego faceta, który próbował mnie nastraszyć, gdy rzuciłam nim o ścianę za pomocą wody z akwarium. Warto było oberwać żeby utrzeć im nosa. Nadal nie wiem, w jaki sposób udało mi się uciec z tego głupiego budynku. Musiałam mieć ogromne szczęście. Kiedy goniło mnie dwóch mężczyzn byłam przekonana, że nie mam żadnych szans. Jak ktoś taki jak Jake może się z nimi zadawać? Przecież on nie wygląda na bezwzględnego mordercę.  A Evelyn? Ona zaskoczyła mnie niesamowicie, chociaż podobno miłość zmienia ludzi.
                Rano obudził mnie budzik, jak zwykle nastawiony na godzinę 5:30. Otworzyłam oczy i poczułam silny ból w okolicy żeber. Pamiątka po uroczym znajomym Evelyn, który wymierzył mi cudowny cios, kiedy obezwładniłam jego kumpla. Chyba dzisiaj nici z biegania. Z trudem wstałam z łóżka i ruszyłam do kuchni. Wyjęłam z lodówki torebkę z krwią i wlałam zawartość do wysokiej szklanki. Kiedy pierwszy łyk dotarł do żołądka poczułam się nieco lepiej. Na półce obok dużego odtwarzacza płyt zebrała się już dosyć duża kolekcja czasopism dotyczących wystrojów domu. Mama na pewno nie może się doczekać, kiedy w końcu je przywiozę.
 Po 20 minutach byłam już zwarta i gotowa do wyjścia. Ostatni raz przejrzałam się w wysokim lustrze wiszącym na ścianie w holu. Biała obcisła bluzka, czarne spodnie i szpilki to chyba dobry strój na proces. Zarzuciłam żakiet na ramiona i przypięłam kaburę z bronią. Kiedy wyszłam przed dom moja koleżanka Amelia White właśnie parkowała.
-Tak wcześnie do pracy? – Zapytała się z szelmowskim uśmiechem. – Może Cię podwieźć?
Na jej widok od razu poprawił mi się humor, więc bez wahania zajęłam miejsce po stronie pasażera.
-Amy, tak dawno Cię nie widziałam! – Westchnęłam zapinając pasy.
-Nic dziwnego, nie pojawiasz się na tańcach, nie dzwonisz. – Mruknęła dziewczyna skupiona na tym, aby włączyć się do ruchu.
-Przepraszam. – Powiedziałam skruszona. – Mam nawał obowiązków.
-Tak też myślałam, dlatego jestem! -  Odparła Amy z uśmiechem. – Właściwie zbliża się koniec twojego stażu, a ja pamiętam, co obiecywałaś, kiedy go zaczynałaś.
Cholera, że też ta mała, irytująca brunetka musi mieć taką dobrą pamięć.
-Ach no wiesz, ale to przemyślałam i doszłam do wniosku, że policjantka z tatuażem to niezbyt dobry pomysł. – Pół roku temu, kiedy dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na staż w Komendzie Policji Recordii obiecałam Amelii, że jak uda mi się go ukończyć zrobię sobie tatuaż. Wtedy pomysł wydawał mi się świetny.
-O nie Sandro Evans! – Powiedziała dziewczyna groźnym tonem.- Nie wywiniesz się z tego.
Pokręciłam głową.
-Rodzice mi tego nie wybaczą! – Przekonywałam dalej moją przyjaciółkę, ale ta była nieugięta.
-Masz 20 lat dziewczyno! Od roku mieszkasz sama!
-Porozmawiamy o tym, jak faktycznie skończę ten staż. – Odparłam i uśmiechnęłam się widząc dezaprobatę na twarzy White.
-Jesteś niemożliwa. – Mruknęła zrezygnowana parkując pod komendą. Niedaleko wejścia na niskim murku siedziała Evelyn. Wyglądała na przygnębioną.
-Czeka na Ciebie? – Zapytała Amelia, kiedy odpięłam pas. Kiwnęłam głową i podziękowałam za podwiezienie. Brunetka pomachała mi i z piskiem opon ruszyła przed siebie. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę mojej kuzynki. Kiedy mnie zobaczyła wstała.
-Twoja propozycja jest nadal aktualna? – Zapytała patrząc na mnie niepewnym wzrokiem.
Pokiwałam głową.
-Tak, teraz będzie na komendzie mało osób. – Wyjaśniłam jej, kiedy weszłyśmy do środka. -  Powiem, że potrzebuję dodatkowych zeznań i wezmę go do pokoju bez kamer.
Evelyn nie odezwała się. Szła za mną nie rozglądając się na boki. Wprowadziłam ją do niewielkiego pokoju, w którym znajdował się jeden stół i kilka krzeseł.
-Poczekaj tutaj, za chwilę wracam.
Ruszyłam szybko korytarzem do bloku więziennego. Jake już nie spał, siedział na pryczy z podkulonymi nogami i patrzył się w ścianę. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się zawadiacko.
-Witaj Sandra. – Mruknął głębokim głosem. Moje ramiona pokryły się ciarkami. To tylko przeciąg tłumaczyłam sobie.
-Witaj Blackwell. – Odparłam i otworzyłam celę. Chłopak uniósł wysoko brwi. – Chodź, masz widzenie, a nie mamy wiele czasu.
Blondyn wstał i szybko do mnie podszedł. Zamknęłam celę i ruszyliśmy szybkim żwawym krokiem do pokojów przesłuchań. Jake przyglądał się mojemu otarciu na policzku.
-Co Ci się stało? – Zapytał z troską w głosie. Wzruszyłam ramionami.
-Twoi znajomi, chyba chcieli coś na mnie wymóc. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Nie za bardzo im się udało.
-Nic Ci nie zrobili? – Dopytywał się blondyn ze strachem. Pokręciłam głową.
-Nie mieli ze mną szans. – Odparłam z nonszalancją. Nie będę mu wspominać, że miałam cholerne szczęście, że udało mi się uciec. Weszła do pokoju, gdzie oczekiwała na nas Evelyn. Na widok chłopaka wstała i podbiegła do nas. Rzuciła mu się na szyję i mocno go uściskała. Poczułam się nieswojo.
-Macie 5 minut. – Czym prędzej się stamtąd ulotniłam. Stanęłam przed drzwiami pokoju czekałam.
Nie znoszę tego uczucia, kiedy sekundy dłużą się jak minuty, a minuty wydają się być godzinami.
Kiedy upłynął dany im przeze mnie czas, cicho weszłam do pokoju.
-Chłopaki coś wymyślą, nie damy Cie zabić. – Szeptała do Jake’a Evelyn mając oczy pełne łez.
-Musimy iść na rozprawę. – Powiedziałam cicho. Czułam się okropnie. Tak jakbym to ja wydawała na niego wyrok śmierci, a nie tylko eskortowała go do sądu.
-Kochanie poczekaj jeszcze sekundkę. – Poprosił Blackwell obdarzając mnie płomiennym spojrzeniem błękitnych oczu. Kiwnęłam głową, ale nie wyszłam z pomieszczenia. Chłopak nachylił się nad  moją kuzynką i szepnął.
-Nie pozwól, żeby Jamie popełnił jakieś głupstwo okej? – Evelyn starła łzy z policzków i pokiwała głową. Pocałowała chłopaka w policzek i ruszyła do wyjścia. Kiedy mnie mijała szepnęła ciche „Dziękuję”.
Przez chwilę panowało krępujące milczenie. Nagle poczułam potrzebę usprawiedliwienia się przed chłopakiem.
-Nie popieram tego, co robi Rada.
-Byłabyś głupia, gdybyś popierała słonko. – Odparł z uśmiechem. Pokręciłam głową nie wiedząc jak on może być tak wyluzowany wiedząc, że go skarzą. 
-Ale nadal uważam, że postępowałeś źle. Biorąc udział w tych wszystkich przestępstwach. – Wyjaśniłam otwierając przed nim drzwi.
-Każdy z nas wybiera swoją drogę. – Stwierdził wzruszając ramionami. Pokiwałam głową i zaprowadziłam go na parking gdzie czekał na nas policyjny, opancerzony wóz. – Wiesz, co? – Zagadnął chłopak opierając się o maskę samochodu. Pokręciłam głową, starając się nie zwracać uwagi na ciemny samochód stojący po drugiej stronie ulicy.
-Jesteś najbardziej niesamowitą dziewczyną, jaką poznałem. – Poczułam gorąco na policzkach. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Patrzyłam się na blondyna bez słowa. –Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu.
Zamrugałam kilkakrotnie i westchnęłam, kiedy jego usta dotknęły mojego policzka. To niewinny gest. Ot zwyczajny całus w policzek, jakim obdarzyć można każdego. Ale w wykonaniu Jake był czymś niesamowitym.
- Szkoda, że nie dokonaliśmy innych wyborów. – Dopowiedziałam pomagając mu wsiąść do auta. – Jake?
-Tak?
-Będę trzymała kciuki podczas rozprawy. – Szybko ruszyłam w stronę służbowego auta agenta Reeda, z którym miałam jechać do sądu. Ani razu nie obejrzałam się przez ramię, aby spojrzeć na Blackwella.
                Sąd w Recordii był majestatyczny. Był cały biało – czarny. Ma to jakiś związek z tym, że dla Rady nie ma czegoś takiego jak półprawda. Wszystko jest albo białe albo czarne. Na procesie Jake’a Blackwella miała być obecna cała Najwyższa Rada. To dosyć niezwykłe, ponieważ zazwyczaj pojawia się tylko grupa przedstawicieli. Sala sądowa była ogromna. Na samym środku stał stół dla Sędziów. Było to 3 osoby z Rady, wybierane za pomocą jawnego głosowania pozostałych członków tej znamienitej organizacji. Dziś siedzieli tam Pieter Blood, Holly Donovan i James Pierce .
Było to trzech najbardziej radykalnych członków organizacji. Wszyscy się ich bali. Usiadłam w drugim rzędzie na widowni, tak, aby mieć dobry widok na oskarżonego. Po chwili sala zaczęła wypełniać się przeróżnymi osobistościami. Wszyscy chcieli zobaczyć jak skazany zostaje jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców. W roli oskarżyciela występowała matka Evelyn. Biedny Jake.
Kiedy chłopak został wprowadzony na salę zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w tego młodego, przystojnego chłopaka i zachodzili w głowę jak to możliwe, że jest przestępcą.
Blackwell odszukał mnie wzrokiem na widowni i mrugnął.  Wtem za stołem podniósł się Pieter Blood i powiedział donośnym głosem.
-Zebraliśmy się tu, aby osądzić postępowanie znajdującego się tu Jake’a Blackwella. – Wszyscy wpatrywali się w mojego wuja. Usta miał zaciśnięte, a wzrokiem błądził po Sali. – Przytoczymy teraz kilka z przestępstw, jakich dokonał. – Pieter Blood usiadł, natomiast wstała, Holly Donovan i otworzyła grubą teczkę z aktami.
- Dwa lata temu, 17 marca – Zaczęła swoim słodkim głosem przywodzącym na myśl lukier na torcie. – Dokonano napadu na bank, skradziono łącznie 200 000. Sprawcy zbiegli, a nagrania z kamer zostały skasowane. W tym samym roku 25 kwietnia podczas nielegalnych wyścigów doszło do strzelaniny, zginęło 3 funkcjonariuszy policji, a 2 zostało rannych. Niecały miesiąc później doszło do brutalnego morderstwa na młodej kobiecie, która została przeniesiona z pierwszego wymiaru. W zeszłym roku 13 listopada w kolejnym napadzie na bank zginał jeden policjant, 3 zostało rannych. Skradziono wtedy 600 000. Takie ekscesy mają nadal miejsce, aż w końcu niedawno doszło do kolejnego napadu gdzie zostali ranni nie tylko policjanci, ale także cywile.  Nasze społeczeństwo musi zadać sobie pytanie ilu jeszcze ludzi musi zginąć, aby naszych oprawców wreszcie dosięgła sprawiedliwość.! – Na Sali wybuchły krzyki poparcia. Wszyscy byli oburzeni przestępstwami, jakich dopuścił się Jake. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że marszczy brwi. Nagle pokręcił głową i wbił wzrok w stół na podwyższeniu.
-To jakaś kpina? – Zapytał wyraźnie zirytowany. – Nie słyszałem o połowie tych rzeczy. Chcecie mnie teraz w coś wrobić! I gdzie jest ja się pytam wzmianka o mojej spektakularnej ucieczce? Kiedy przechytrzyłem cały oddział waszych pożal się boże Stróży prawa? Oczywiście o tym nikt nie wspomni, bo po co?
Zza stołu dla oskarżyciela wstała Izma.
-Kpiną jest to, że śmiesz się odzywać. – Powiedziała chłodno kobieta wychodząc na środek.- Myślisz, że ktokolwiek Ci uwierzy, że jesteś niewinny?
-Na pewno nie ty, Królowo Śniegu. – Mruknął chłopak odrobinę za głośno. Przez salę przebiegł zgodny chichot.
-Czy przyznajesz się do działania przeciwko prawu Recordii? – Zapytała kobieta nie zważając na jego uwagę. Jake wyszczerzył zęby.
-Uważam, że wasze prawo jest dosyć sztywne.
-Uznajemy to, za przyznanie się do winy.- Zawyrokował Pieter Blood. Blackwell roześmiał się głośno.
-Nie powiedziałem, że się przyznaje staruszku. – Powiedział blondyn. – Nie mogę się przyznać do tych czynów, ponieważ o większości z nich miałem do dziś pojęcia.
-Nie kłam! – Warknęła Izma podchodząc do miejsca, w którym siedział chłopak. Zacisnęłam mocno pięści, pamiętając jak skatowała go na przesłuchaniu.
-Gdzież bym śmiał kłamać Królowo! – Wykrzyknął chłopak przybierając zbolałą minę. – Nie jestem święty, ale nie mam zamiaru odpowiadać za to, czego nie zrobiłem.
Naczelniczka Więzienia przez chwilę patrzyła mu w oczy, po czym uśmiechnęła się. Był to chłody grymas zwiastujący coś złego.
-Powiedzmy, że Ci uwierzymy. – Powiedziała nachylając się nad chłopakiem. – Ale musisz nam dać coś w zamian.
Jake zmarszczył brwi.
-Co takiego? – Wiedziałam, co powie moja ciotka. Pragnęła tylko jednej rzeczy.
-Nazwiska i miejsce pobytu twoich wspólników. – Chłopak ściągnął usta w dzióbek, jakby się zastanawiał.
-Ech, nie chyba mam chwilowe zaćmienie umysłu. – Westchnął przybierając smutną minę. – Ale zapytaj się jutro, może coś sobie przypomnę.- Wściekła kobieta odeszła od niego szybkim krokiem. On igra ze śmiercią. Przecież go zabiją. Ściskało mnie w żołądku. Bałam się o tego przystojnego blondyna siedzącego na środku Sali sądowej z kpiącym uśmieszkiem. Nie wiem, dlaczego. Było w nim coś takiego, co sprawiało, że nie chciałam, żeby cierpiał.  Najwyższa Rada naradzała się. Spojrzałam Jake’owi w oczy. Ten tylko wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami. Pokręciłam głową ze łzami w oczach.
Pieter wstał i podniósł wysoko ręce. Na Sali zapadła cisza.
Bałam się. Czułam każde uderzenie serca.
-W imieniu Najwyższej Rady Miasta Recordia ogłaszam, że oskarżony Jake Blackwell zostaje skazany na karę śmierci. – Widownia zaczęła wiwatować. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nasze spojrzenia znowu się spotkały. Zobaczyłam strach w jego błękitnych oczach. Chyba wreszcie do niego dotarło, co mu grozi. 
-Cisza! – Zagrzmiał mężczyzna. – Wyrok zostanie wykonany za tydzień, na placu głównym przed siedzibą Rady. Sposób wykonania kary – rozstrzelanie.
Członkowie sądu wyszli niespiesznie z Sali. Dwóch policjantów chwyciło Jake’a i wyprowadziło go brutalnie z Sali. Siedziałam na swoim miejscu nie mogąc się poruszyć. W głowie mi huczało.
Nagle ktoś usiadł obok na ławce.
-Czyli już po wszystkim. – Stwierdził Cody popijając kawę z plastikowego kubka.
-Nie uważasz, że ten wyrok jest niesprawiedliwy? – Zapytałam. Głos miałam zachrypnięty i dziwnie cichy.
Reed wzruszył ramionami. – Nie spodziewałem się niczego innego.
-Nie rusza Cię to?
-Po tym wszystkim, co zobaczyłem, mało rzeczy jest wstanie mnie poruszyć Evans. – Przyznał mój partner i wstał. – Musisz się pogodzić, że nasza praca czasami taka jest. Jeżeli tego nie zrozumiesz, chyba lepiej jak zrezygnujesz.
-Decydując się na bycie policjantką, nie wiedziałam, że mam popierać niesprawiedliwość!
- Życie nigdy nie jest sprawiedliwe. – Krzyknął. – Posłuchaj mamy po 20 lat! Całe życie przed nami! Otrząśnij się!
-To ty się otrząśnij! Czy nie widzisz, że to wszystko zmierza w kierunku chorej dyktatury? – Wiedziałam, że posuwam się za daleko. Nie powinnam otwarcie krytykować Rady, ale to co ma spotkać Blackwella powoduje, że chce się buntować.
-Uważasz, że przestępca ma być bezkarny? – Roześmiał się Cody patrząc mi prosto w oczy.
-Nie, ale zabicie go to przesada. – Odparłam mijając go w drzwiach. – Nikt nie zasługuje na śmierć. Zabijając mordercę, stajemy się tacy sami jak on. Nie mam racji? Czym się, więc teraz będziemy różnić od przestępców? – Zapytałam cicho wychodząc przed Sąd. Słońce świeciło bardzo jasno, więc musiałam zmrużyć oczy.
-Działamy w imię prawa. – Wykrztusił chłopak. Pokręciłam głową.
-Nie, jesteśmy marionetkami w rękach Rady. 




                                                                   * * * 


No i doczekaliście się na kolejny rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Z góry przepraszam za wszelkie błędy. Starałam się je wyłapać, ale jestem pewne, że coś przeoczyłam .
Teraz kolej naszej drogiej Sekretnej na rozdział :) Zapewne znowu nas zaskoczy. 
Ps. Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział pisany z perspektywy Sandry. 5 maja zaczynam matury, które kończą się dopiero 20. Proszę o wyrozumiałość i trzymajcie za mnie kciuki :*
                                                                                 Karolina S

niedziela, 13 kwietnia 2014

23 kwietnia, pisała Evelyn

Szłam wściekła w stronę odwróconego do mnie tyłem Jessiego. Odchrząknęłam głośno aby się do mnie odwrócił. Kiedy to zrobił uderzyłam go mocno w twarz.
-Czy ty mnie kurwa nie zrozumiałeś, kiedy mówiłam, że zostaję tutaj?!- Krzyknęłam ignorując obecność kilku innych osób kręcących się po salonie. Mój chłopak spojrzał na niezadowolonego Troya, który tylko wzruszył ramionami.
-Trzykrotnie spowodowała trzęsienie ziemi!- Powiedział na swoją obronę blondyn, patrząc na mnie z wyrzutem. Fakt, zrobiłam to i zdemolowałam mu pół mieszkania, ale on też nie był bez winy.
-Powinieneś być po mojej stronie!- wrzasnęłam mu w odpowiedzi, czerwieniąc się z wściekłości.
-Wszystkim nam zależy na Twoim bezpieczeństwie, kiedy ty to w końcu zrozumiesz?-Spytał Jessie pocierając czerwony policzek.
-A kiedy Ty zrozumiesz, że moja rodzina również jest w to zamieszana, więc to co się dzieje, to także mój problem?- Powiedziałam już bardziej opanowana. Zauważyłam, ze Troy zmył się gdzieś, jak zawsze w takich momentach.-Czemu mnie od tego odsuwasz?-spytałam patrząc w czarne oczy wampira.
-Bo mi na tobie zależy...-mruknął również patrząc na mnie, po czym przysunął się nieco, ale natychmiast go odepchnęłam. W tej chwili do salonu wszedł Felix z ręką w gipsie, rozciętą wargą i plastrem z lewej strony czoła. Podszedł do kanapy, kulejąc nieco.
-A tobie co się stało? Lily tak cię urządziła?- Zakpiłam z chłopaka.
-To przez twoją pierdoloną koleżankę...-mruknął w odpowiedzi. W jednej chwili powaliłam go na ziemię, siłą woli powstrzymując się, żeby nie roztrzaskać mu łba.
-Mów, co jej zrobiłeś!- wrzasnęłam na leżącego na ziemi chłopaka.
-Zluzuj trochę...nic jej nie zrobiłem...
-Nie wspomniałaś, że Sandra też ma moc...-wciął się Jessie, chwytając mnie tak, żebym nie mogła zrobić wilkołakowi żadnej krzywdy.- Powinnaś mi o tym powiedzieć.-Dokończył lodowatym tonem, patrząc na mnie.
-Niby po co?- Próbowałam się jakoś wyrwać z jego uścisku, ale był silniejszy.
-Ponieważ stanowi dla nas zagrożenie. Zauważyłem, jak na nagraniach wybuchł hydrant i była pierwszą osobą, którą podejrzewałem o posiadanie takich zdolności...Dlatego kazałem ją porwać. Ale jest silniejsza, niż mógłbym przypuszczać.- powiedział jakby to była najnormalniejsza w świecie rzecz. Wyrwałam mu się w końcu i stanęłam wściekła na przeciwko niego. Zauważyłam, że on też był zdenerwowany.
-Jadę do niej!- rzuciłam przez ramię mijając go.
-Chyba żartujesz? Nie pozwolę ci!-pociągnął mnie za ramię w swoją stronę, ale wyrwałam mu się i odsunęłam na bezpieczną odległość.
-Nie pozwalać, to ty możesz tym dziwkom, które sprowadzacie sobie z pierwszego wymiaru i trzymacie przykute do ścian w hangarze dziewiątym.-Syknęłam do niego wysuwając kły.-Mi nie możesz niczego zabronić i do niczego mnie zmusić.-Odwróciłam się idąc w stronę podziemnych korytarzy.
Po godzinie stałam już przed niewielkim, ciemnym domkiem jednopiętrowym, otoczonym żywopłotem. Szłam wąską kamienną ścieżką prowadzącą do szerokich schodów. Niepewnie stanęłam przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami i zadzwoniłam dzwonkiem. Miałam nadzieję, że dziewczyny nie będzie w domu i będę mogła przełożyć tę rozmowę na później. Miałam już iść, kiedy drzwi otworzyły się, a w nich stanęła Moja przyjaciółka, trzymając przy głowie worek z lodem. Kiedy zobaczyła, kto stoi w drzwiach, znieruchomiała. Stałyśmy tak przez dłuższą chwilę, patrząc się na siebie jak na zupełnie obce sobie osoby. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, żeby przerwać to milczenie, ale nie byłam w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
-Bałam się, że coś ci się stało...-Powiedziała w końcu wampirzyca, podchodząc i ku mojemu zaskoczeniu przytulając mnie mocno.- Musimy porozmawiać-powiedziała już chłodniej, patrząc na mnie, jakby chciała się upewnić, że nic mi nie jest.
Niewielki hol prowadził do połączonego z kuchnią salonu. Padłam na stojącą na środku czarną sofę i przytuliłam do brzucha jedną z leżących na niej fioletowych poduszek. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na bladoróżowych ścianach wisiały zdjęcia najbliższych Sandry. Wszędzie unosił się zapach orchidei, ulubionych kwiatów mojej przyjaciółki. Dziewczyna weszła za mną i rozsiadła się wygodnie w czarnym fotelu naprzeciwko mnie.  
-Mogłabyś mi powiedzieć, co cię łączy z Jakiem?- spytała w końcu, podnosząc na mnie wzrok.-Z nim i z tymi...
-Kryminalistami.-Dokończyłam za nią.- To chciałaś powiedzieć, prawda?
-Tak. To...co cie z nimi łączy?- przerwała na chwilę, a ja zaczęłam myśleć nad odpowiednim wytłumaczeniem.- Nie próbuj mnie okłamywać. - Ostrzegała- Zawsze wiem kiedy coś kręcisz.-Spojrzała na mnie surowo.
-Mam ci powiedzieć? na pewno tego chcesz?-spytałam patrząc na nią a ona tylko pokiwała smutno głową. W sumie, to byłam jej to winna.-Dobrze...Z jakiem łączy mnie tylko przyjaźń. To...przyrodni brat mojego chłopaka...-zaczęłam, nie wiedząc, czy rzeczywiście powiedzieć jej wszystko. No, bo jakby nie patrzeć, była policjantką. I wiedziałam, jak bardzo kocha tę prace. Dziewczyna spojrzała na mnie w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia.-Co mam jeszcze dodać? Że jest mordercą? Złodziejem? Przecież to już wiesz...Co z nim teraz będzie?- Spytałam spuszczając wzrok. Chyba wcale nie chciałam tego wiedzieć.
-Nie wiem...to zależy od Rady. Nawet gdyby nie miał mocy, to i tak by go skazali. Czy ty wiesz, ile on popełnił przestępstw?- Popatrzyła na mnie wstając z fotela i podchodząc do okna.-Powiedz mi, że ty jesteś czysta. Że wtedy tylko im pomogłaś, a poza tym nie brałaś udziału w żadnej akcji.- Powiedziała odwracając się do mnie. Napotkałam jej smutne spojrzenie.
-Nie mogę tego powiedzieć, bo tak nie jest.-Odparłam równie surowo, po czym stanęłam na przeciwko Sandry. Pokiwała tylko głową a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko wyszłam z domu, łapiąc kurtkę z wieszaka. Wsiadałam już na motor, kiedy zauważyłam dziewczynę stojąca na schodach.
-Jutro w południe będzie proces. Jeśli chcesz go jeszcze zobaczyć, to przyjdź. Postaram się załatwić wam kilka minut na rozmowę.- powiedziała, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi. 
*  *  *
Wiem, że długo musiałyście czekać, ale mam masę spraw na głowie i pewnie rozdziały ode mnie będą właśnie w takich odstępach czasu się pojawiały. Osobiście uważam, że rozdział jest straszliwie nudny i nie wnosi nic nowego do historii, ale same oceńcie. Ja już się niecierpliwię na to, co szykuje dla nas Karolina! Pozdrawiam :* 
Sekretna 


wtorek, 1 kwietnia 2014

21 kwietnia, pisała Sandra.



       Evelyn nie odbierała moich telefonów. Usiłowałam się z nią skontaktować przez cała drogę na komisariat, niestety bez skutku. Już od progu zauważyłam, że na komendzie panowało poruszenie. W końcu nie co dzień zdarza nam się złapać przestępcę takiej rangi. Dlaczego więc nie czuję radości? Wszyscy potrafią cieszyć się owym dokonaniem tylko nie ja. Czuję w sobie jedynie niepokój i strach.  Nagle na swoim ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Szybko się odwróciłam, jednocześnie odskakując na bezpieczną odległość. Obok mnie stała Izma Blood. Naczelnik więzienia Recordii oraz moja ciotka. Kobieta uśmiechała się do mnie.
-Witaj Sandro, chciałam Ci pogratulować. – Jej głos zawsze był spokojny, bardzo rzadko pozwalała aby emocje brały nad nią górę. – Słyszałam, że przyczyniłaś się do aresztowania tego przestępcy.
-To nie moja zasługa ciociu. – Odparłam wzdychając cicho. – Robiłam jedynie to, co do mnie należało.
Izma założyła kosmyk swoich krótkich, brązowych włosów za ucho. – O tym właśnie mówię, wykonałaś swoja pracę bardzo dobrze, dlatego mam propozycję.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam wyczekująco na ciotkę. Pani Blood uśmiechnęła się.
-Chcę abyś brała udział w przesłuchaniu tego chłopaka. – Oświadczyła.
Nie, nie, nie. Pomyślałam. Słyszałam jak wyglądają takie przesłuchania. Nie lubię krzywdzenia innych osób nawet, jeśli łamią oni prawo. Przecież i tak będzie miał proces, po co dodatkowo go męczyć?
-Ciociu, to chyba nie jest najlepszy pomysł. – Powiedziałam wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Izma zacmokała niezadowolona. Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich dezaprobatę.
-Sandro, to nie jest prośba. To rozkaz. – Kobieta ruszyła w stronę drzwi prowadzących do piwnic, gdzie mieściły się nasze sale przesłuchań, zwane potocznie salami tortur. Z niechęcią ruszyłam za nią, bojąc się tego, co zobaczę.
Blondyn siedział skuty na krześle. Był to jedyny mebel w tym pokoju. Z pogardą spojrzał na moją towarzyszkę, która stanęła naprzeciwko niego. Był blady i najwyraźniej zdenerwowany, choć bardzo dobrze to ukrywał. Zatrzymałam się pod ścianą, chciałam być jak najdalej od tego, co teraz się wydarzy.
-Jesteś tutaj, bo złamałeś prawo Recordii.- Oświadczyła Izma Blood tonem wypranym z wszelkich emocji. Chłopak wzruszył ramionami, na znak, że prawo dla niego nie istnieje. Wzrok wbijał w punkt gdzieś ponad lewym ramieniem mojej ciotki.  – Jak się nazywasz? – Przesłuchiwany milczał. Zobaczyłam, uśmiech pojawiający się na twarzy kobiety. Okrutny grymas zwiastujący najgorsze. Powtórzyła pytanie, tym samym cichym, monotonnym głosem jednak chłopak nadal nie odpowiadał. Pani Naczelnik wzięła do ręki drewniany kij z zaostrzonym końcem, który zawsze stał oparty o ścianę obok drzwi. Odwróciła się i zamachnęła się z całej siły. Wstrzymałam oddech, kiedy kij zderzył się z twarzą blondyna. Chłopak spadł z krzesła. Kiedy podniósł głowę zobaczyłam na jego policzku czerwoną pręgę.
- Twoje każde milczenie zostanie ukarane.- Powiedziała cicho kobieta pochylając się nad zatrzymanym. –  Teraz powtórzę pytanie. Jak się nazywasz? – Blondyn zmrużył oczy, po czym odparł bardzo cicho.
-Jake Blackwell.
-No widzisz Jake, współpraca bardziej się opłaca, niż uparte milczenie. – Mruknęła kobieta.-Ile masz lat?
Jake tylko prychnął odwracając głowę w drugą stronę. Najwyraźniej buntowanie się miał we krwi. Kobieta uniosła i z niesamowitą prędkością wbiła drewniany kij w ramię chłopaka. Z jego ust wydarł się jęk. – Ile masz lat? – Ponownie zapytała Izma.
- 23. –Warknął patrząc na kobietę z żądzą mordu.
 – Nazwiska osób, które z Tobą współpracują.
Blondyn zamknął oczy i pokręcił głową, pomimo tej całej sytuacji uśmiechnął się cynicznie. – Jesteś naiwna, jeśli myślisz, że Ci powiem.
Izma groźnie zmarszczyła brwi, po czym wbiła ostry koniec kija między żebra chłopaka. Z rany trysnęła bordowa krew zalewając betonową posadzkę oraz buty mojej ciotki. Jake krzyknął z bólu, a ja zamknęłam oczy żeby na to nie patrzeć.
-Nazwiska! – Warknęła kobieta nieludzkim głosem, brutalnie wyciągając narzędzie tortur z jego ciała. Jake oddychał głęboko. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że patrzy on na mnie. Widziałam zaciętość w jego oczach. On się nie podda. Nie powie nic, co mogłoby wydać jego przyjaciół.
Moja ciotka po raz kolejny wbiła drewniany szpikulec w ciało Blackwella. Teraz jej celem stało się kolano. To samo, które postrzeliłam podczas obławy. Jak każdy wampir mam wyczulony słuch, więc do moich uszy dobiegł dźwięk pękającej kości. Jake wrzasnął, jego oczy na chwilę przesłoniła mgła. Dookoła jego ciała utworzyła się już pokaźna kałuża krwi.  Poczułam łzy spływające po policzku. Cholera, co się ze mną dzieje. Szybko otarłam dłonią oczy. Pani Blood wpatrywała się nienawistnym wzrokiem w chłopaka wijącego się u jej stóp. Krew zabarwiła posadzkę na czerwono. Czułam słodki zapach wypełniający całe pomieszczenie. Jake miał przyspieszony oddech i przymknięte oczy.
Kobieta raz po raz uderzała chłopaka drewnianym kijem po całym ciele, każde uderzenie uprzedzało pytanie, na które on nie odpowiadał. Blackwell nie miał siły już krzyczeć, leżał bez ruchu na podłodze zaciskając mocno powieki. Oderwałam się od ściany podchodząc do mojej krewnej.
-Ciociu! – Powiedziałam głośno. Kobieta odwróciła się do mnie mierząc mnie wzrokiem. – On nic już nie powie. Chyba wystarczy tego przesłuchania.
Izma zmrużyła gniewnie oczy i zbliżyła się do mnie. – Bronisz go?
-Nie chcę, żebyś go zabiła. – Wypaliłam zanim pomyślałam, co mówię. – Katowanie go nie sprawi, że cokolwiek powie.
-Myślałam, że jesteś mądrzejsza.- Warknęła naczelniczka i ruszyła do drzwi. – Skoro aż tak bardzo się nim przejmujesz opatrz mu rany. – Wyszła. Przez chwilę stałam bez ruchu, nie byłam zdolna do jakiegokolwiek działania. Jake poruszył się lekko na ziemi. Podeszłam do niego i uklęknęłam w kałuży krwi. Odwróciłam go na plecy nie patrząc mu w oczu. Nagle do pokoju weszło dwóch policjantów. Spojrzałam na nich pytającym wzrokiem.
-Mamy go przenieść do celi. – Wyjaśnił postawny mężczyzna z tatuażem na karku. – Pani Blood powiedziała, że tam masz go opatrzyć.
Pokiwałam głową. Ruszyłam za tym dziwnym pochodem do pawilonu, gdzie mieściły się cele. Blackwell został położony brutalnie na pryczy. Kiedy mężczyźni wychodzili, powiedziałam:
-Potrzebuję wody i środków opatrunkowych. – Policjant z tatuażem kiwnął głową. Po chwili pojawił się z miednicą wypełnioną do połowy wodą oraz bandażami. Zamoczyłam jeden z nich w wodzie i zaczęłam oczyszczać ciało chłopaka z krwi. Prędzej czy później jego rany same się zagoją, ale nie chciałam, żeby cierpiał. Jake otworzył z trudem oczy i spojrzał na mnie. Po raz kolejny zachwyciłam się niesamowitym błękitnym jego tęczówek. Szybko spuściłam głowę i wbiłam wzrok w ranę na klatce piersiowej.
 -Dlaczego mnie uratowałaś? Ta wariatka by mnie zabiła. – Wyszeptał. Wiedziałam, że jest mu niewygodnie z rękami skutymi za plecami, ale nie mogłam nic zrobić.
-Nie lubię znęcania się nad innymi. – Mruknęłam tylko pomagając mu usiąść. Westchnęłam cicho i zaczęłam bandażować mu klatkę piersiową. Blackwell siedział cicho, tylko co jakiś czas wzdrygał się z bólu.
Kiedy zajęłam się jego kolanem, dreszcz przebiegł mi po plecach. Jezdnym ruchem rozerwałam mu nogawkę i zaczęłam zmywać krew z nogi. Z rany wystawało kilka drzazg, które musiałam usunąć. Czułam, że chłopak się na mnie patrzy.
-Za co mam zostać skazany na śmierć? – Zapytał blondyn, kiedy kończyłam opatrywać mu kolano.
-Nie wiem. – Odparłam szybko, zawiązując mocno bandaż.
-Nie pierdol! –Powiedział rozeźlony chłopak zrywając się na równe nogi. Zapomniał o uszkodzonym kolanie i zachwiał się. Przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę i popatrzył na mnie wyczekująco. – Na pewno wiesz, o co im chodzi! W końcu jesteś jedną z nich!
-Może i wiem. – Odparłam cicho zbierając z ziemi resztki środków opatrunkowych. – Dlaczego miałabym Ci powiedzieć?
-Rozgryzłem Cie. – Wstałam i popatrzyłam mu w oczy. – Nie jesteś zwolenniczką kar śmierci, prawda?
Wzruszyłam ramionami.
-Rada obawia się nadprzyrodzonych zdolności. – Wyjaśniłam mu bardzo cicho.- Nic więcej nie wiem.
- Dlatego w takiej konspiracji użyłaś swojej mocy? – Domyślił się. Zakryłam mu usta dłonią. Poczułam na ręce jego ciepły oddech. 
-Cicho. – Warknęłam patrząc z lękiem na korytarz. Na szczęście nikt nie szedł. –Wiesz, co by było gdyby ktoś się o tym dowiedział.
Jake kiwnął głową siadając z trudem na pryczy.
-Czyli co? Mam zacząć pisać testament? – Zadrwił chłopak wyszczerzając zęby. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
-Doprawdy, nawet ze śmierci potrafisz żartować? – Zapytałam ruszając w kierunku wyjścia z celi.
Blackwell wybuchnął śmiechem.- Kochanie, ja potrafię żartować ze wszystkiego.Wyszłam z celi i zamknęłam ją specjalnym kodem. Jake cały czas śledził moje ruchy.
-Jak się nazywasz? – Krzyknął, kiedy miałam już odejść. Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam głowę.
-Sandra. Sandra Evans.
Szybko zebrałam swoje rzeczy i wybiegłam z komendy. Całe ubranie miałam poplamione krwią, dlatego policjanci patrzyli na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. Byłam już na parkingu, gdy przypomniałam sobie, że mój samochód stoi na podjeździe przed moim domem. Super. Muszę iść przez miasto cała ubabrana krwią. Na szczęście powoli zapadał zmrok. Szłam wolno nie zwracając uwagi na przechodniów.W głowie ciągle słyszałam krzyk Jake, którego torturowała moja ciotka. Gdybym wtedy nie strzeliła, może nie został by aresztowany. Nie przechodził by teraz przez to wszystko. Cholera, jestem policjantką, a rozczulam się na jakimś więźniem. No i co, że jak go widzę szybciej bije mi serce. To zwykły proces biologiczny! Nie mogę ciągle o nim myśleć, to chore. Wyścignęłam telefon i po raz kolejny tego dnia wybrałam numer Evelyn. Oczywiście nie odbierała. Co się dzieje z tą dziewczyną? Przecież musi wiedzieć, że jej nie wydam! 
Byłam już w połowie drogi do domu, kiedy jakiś samochód zatrzymał się z piskiem opon przy krawężniku blisko mnie. Auto było małe, miało pływowy kształt i było w soczyście czerwonym kolorze. Pomyślałam, że samochód musiał być niesamowicie drogi. Szyba po stronie kierowcy powoli zjechała w dół. Odruchowo odskoczyłam w tył, przybierając obronną pozę.
-Hej mała. – Powiedział mężczyzna siedzący wewnątrz. – Może Cie podwieźć? Zmrużyłam oczy widząc kierowcę. Jego twarz ukryta była w cieniu.  Poczułam uderzenie w tył głowy i zapadła ciemność...



  
   * * * 


Oto kolejny rozdział prezentujący sytuacje z życia Sandry. Mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwań i rozdział się spodoba :). Bardzo się starałam aby oddać emocje mojej bohaterki.  
Zachęcam was do komentowania, możecie również podsuwać mi pomysły co chcecie aby w przyszłości spotkało Sandrę! Nie obiecuję, że to wykorzystam ale jeżeli coś mi się spodoba... :) 
Teraz zostaje nam tylko oczekiwanie na rozdział napisany przez Sekretną! Czy tylko ja się tak niecierpliwie? 
Pozdrawiam! Karolina S.