niedziela, 21 września 2014

6 maja, pisała Sandra.



           W lustrze odbijała się blada postać ubrana w czarną sukienkę do kolan i szpilki w tym samym kolorze. Jasnobrązowe włosy splecione w warkocz opadały na lewe ramię. Minęła chwila zanim dotarło do mnie, że owa postać to ja. Pod oczami miałam ciemne cienie, które były wynikiem nieprzespanej nocy. Z dołu dobiegły mnie głosy zbierających się w salonie ludzi. Pogrzeb. Takie uroczystości wśród społeczeństwa wampirów odbywają się rzadko. Mamy niską śmiertelność. Rozejrzałam się po pokoju, w którym mieszkałam przez 18 lat swojego życia. Nic się w nim nie zmieniło odkąd się wyprowadziłam. Te same fioletowe ściany i białe meble. Nad komodą nadal wisiały moje pierwsze baletki oraz zdjęcie z pierwszego występu. Nawet poduszki na łóżku są ułożone w ten sam sposób.
Wzdychając ciężko ruszyłam na dół, aby wesprzeć mamę w witaniu żałobników. W salonie i jadalni jest już wiele osób. Wszyscy mają ciemne ubrania symbolizujące smutek po zmarłym. W oddali Izma, obejmuje moją matkę ramieniem. To dziwny widok, ponieważ obie kobiety nie przepadały za sobą. Najwyraźniej żałoba łączy. Stojąc tak w korytarzu marzyłam jedynie o tym, aby zniknąć. Nie musieć patrzeć na zapłakaną twarz mojej matki oraz na smutek innych. 
Wolałabym przeżywać swoją rozpacz po utracie ojca w samotności, niestety jest to tylko pobożne życzenie.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z odrętwienia, w którym się znalazłam. Otworzyłam je i stanęłam oko w oko z ładną blondynką w średnim wieku. Jej twarz zdobiły nieliczne zmarszczki, a niebieskie oczy spoglądały na mnie ze smutkiem. Kształt i kolor oczu wydawał mi się dziwnie znajomy.
-Witam. – Powiedziała cicho blondynka przyglądając się mojej twarzy. – Nazywam się Sienna Montgomery i jestem.. – Przerwała na chwilę uśmiechając się smutno. – To znaczy byłam znajomą Pani ojca.
Wpatrywałam się w nią z lekko rozchylonymi ustami. Nie musiałam do niej jechać! Wszystkie odpowiedzi znalazły się na wyciągnięcie ręki. W tym czarnym tunelu, w którym się znalazłam pojawiło się światełko.
-Dzień dobry. – Odparłam przepuszczając ją w drzwiach. – Pani Montgomery..- Zaczęłam niepewnie przyglądając się jej z zaciekawieniem. – Muszę z Panią poważnie porozmawiać, jednak wolałabym to zrobić po pogrzebie.
Kobieta patrzyła na mnie ze zdziwieniem i strachem.
- O co chodzi? – Zapytała, a w jej tonie wyczułam rezerwę.
-Głównie o Pani synów. – Szepnęłam podchodząc na tyle, blisko aby mnie usłyszała. –O Jake’a i Jamiego.
Sienne uniosła wysoko brwi, a na jej twarzy odmalował się szok.
-Nikomu nie powiem, że to Pani. – Obiecałam szybko. - Ale naprawdę zależy mi na rozmowie.
-Dobrze. – Zgodziła się blondynka nie patrząc na mnie. Bawiła się nerwowo guzikiem od dopasowanego żakietu. Dotknęłam lekko jej ramienia na znak, że dziękuję ruszyłam w kierunku mojej mamy.
-Sandra. – Powiedziała kobieta, która mnie urodziła i przytuliła się mocno. Pogłaskałam ją po plecach powstrzymując łzy, cisnące mi się do oczu. Musiałam być silna dla niej.
-Jestem tu mamo. – Szepnęłam jej do ucha. Vanja odsunęła się ode mnie, ale nadal trzymała ręce na moich ramionach.
-Tata był z Ciebie bardzo dumny. – Szepnęła brunetka patrząc mi w oczy. Tym razem nie zdążyłam powstrzymać łez, które zaczęły spływać po moich policzkach.
-Wiem mamo. – Szepnęłam ocierając twarz.
-Jak się czujesz? – Zapytała nagle Izma, która niewiadomo skąd pojawiła się przy nas. Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem. – Mruknęłam wbijając wzrok w kolorowy dywan pod moimi stopami.
-Jak dowiedziałaś się o śmierci Runego? – Zapytała kobieta wbijając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Z niedowierzaniem pokręciłam głową.
-To chyba nie jest miejsce ani czas na takie pytania! – Ból w moim głosie przywołała kobietę do porządku. Pani Blood kiwnęła jedynie głową i oddaliła się do swojego męża. 


                                Uroczystości pogrzebowe nie trwają u nas długo. Najpierw żałobnicy spotykają się w domu zmarłego, żeby potem razem pojechać na cmentarza. Tam czekała na nas osoba uprawniona do odprawiania pogrzebów. W tym przypadku był to niski, krępy mężczyzna w czarnym garniturze. Siwe włosy związane miał w kucyk z tyłu głowy. Stał na podwyższeniu, a obok niego na stosie stała prosta drewniana trumna. Tak, palimy naszych zmarłych, ponieważ ciało wampira rozkłada się zacznie dłużej niż ciało człowieka. Śmieszny facecik wygłosił mowę o szlachetności i odwadze mojego ojca.  Kiedy słuchałam jego słów zachciało mi się śmiać. Jak osoba nieznająca Runego Evansa wygłasza na jego temat opinię?
Gdy mowa dobiegła końca wraz z mamą i Izmą podeszłyśmy pod stos. Chwyciłam do ręki pochodnie, a kobiety, które mi towarzyszyły uczyniły to samo. Przytykając ogień do drewna pod trumną czułam ogromny ból. Widząc jak wszystko zajmuje się ogniem wstrząsnął mną szloch, którego nie mogłam powstrzymać. Już nigdy go nie zobaczę, nie przytulę się do niego. nie usłyszę jego głosu ani śmiechu.
Nie wiem jak długo stałyśmy we trzy, wpatrzone w dogasające płomienie. Z zamyślenia wyrwał nas Pieter, który stanął za naszymi plecami i chrząknął.
-Pora wracać. – Oznajmił głębokim głosem. Izma wzięła go pod ramię i powoli ruszyli do auta. Objęłam mamę ramieniem i poszłyśmy w ich ślady.
W domu od razu zaczęłam rozglądać się za Sienną. Dostrzegłam ją siedzącą na tarasie z lampką wina. Usiadłam obok niej wpatrując się w niczym niezmąconą wodę w basenie.
-Zobacz jak promienie słońca igrają z wodą. - Szepnęła kobieta nie patrząc na mnie. - O czym chciałaś porozmawiać?
Przez chwilę milczałam nie wiedząc, od czego zacząć.
- Wiem, że ma Pani z moim ojcem syna. - Powiedziałam przypatrując się twarzy blondynki. - Caleba Donovana. Ale mnie interesuje czy Jamie i Jake Blackwellowie też są synami mojego ojca.
-Po, co Ci to wiedzieć? - Zapytała Sienna upijając łyk wina.
-Muszę znać prawdę. - Mój głos zabrzmiał bardzo cicho i nie miałam pewności czy kobieta mnie usłyszała.
 -Kiedy zaszłam w ciążę z chłopcami nie spotykałam się już z Twoim ojcem od pół roku. - Łzy radości wypełniły mi oczy, a ja nie próbowałam ich powstrzymać. Mój smutek spowodowany utratą ojca przytłumiło uczucie szczęścia. Nie jesteśmy rodzeństwem! Nie łączą nas więzy krwi!
-Dziękuję Pani. - Powiedziałam z uśmiechem na ustach. Wstałam z zamiarem powrotu do salonu.
-Jesteś z Jake’iem czy Jamiem? – Dobiegł mnie głos blondynki, kiedy się odwróciłam.
-Z Jakeiem. - Chyba zareagowałam zbyt emocjonalnie. Gdybym była spokojna nie udałoby się jej odgadnąć naszej zażyłości. Z drugiej strony przed nią nie musiałam ukrywać, że go kocham.
-Przekażesz moim chłopcom wiadomość? - Jej cichy głos przerwał moje zamyślenie.
-Oczywiście. - Zapewniłam ją podchodząc bliżej. W jej pięknych niebieskich oczach zalśniły łzy.
-Powiedz im, że ich kocham. - Wydusiła z siebie. - Nie chciałam ich zostawiać, ale nie miałam wyboru. Mogłam albo porzucić Caleba i zostać z nimi i ich ojcem.. Albo zostawić ich w dostatku i odejść z trzecim synem.
-Powtórzę im Pani słowa. - Obiecałam i odwróciłam się w stronę przesuwanych drzwi. Stała w nich Izma z nonszalancją oparta o framugę.
Od jak dawna tu była? Ile zdołała usłyszeć?
-Mama Cię szukała. - Powiedziała wpatrując się we mnie intensywnie. Zmusiłam swoje usta do uśmiechu i przeszłam obok niej. Wzrok kobiety wędrował za mną powodując nieprzyjemne uczucie. Wie o wszystkim?  A może się po prostu domyśla? - Rozmowa z kochanką ojca to chyba zły pomysł. - Mruknęła, kiedy byłam obok niej.
-Miałam do niej sprawę. - Rzuciłam z obojętnością wchodząc miedzy ubrane na czarno postacie.

              Ponieważ moja mama postanowiła nocować u przyjaciółki ja mogłam ze spokojem jechać do Piekła. Wcześniej napisałam Jake'owi smsa, żeby po mnie wyszedł. Kiedy wjechałam na parking on już na mnie czekał. Miał ciemne spodnie i koszulkę, która podkreślała jego mięśnie. Moje serce zabiło mocniej, kiedy go zobaczyłam. Wysiadłam z samochodu i szybko pokonałam dzielącą nas odległość. Wpiłam się w jego usta, wplatając palce we włosy. Blackwell przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze ciała się stykały. Jego dłonie zsunęły się na moje pośladki.Oderwałam się od niego i poszukałam jego oczu.
-Na pogrzebie ojca rozmawiałam z Twoją matką. - Powiedziałam cicho obserwując jego reakcję. Zmarszczył brwi i zacisną usta w wąską linię. - Nie jesteśmy rodzeństwem Jake.
Szeroki uśmiech rozjaśnił jego oblicze. Blondyn uniósł mnie wysoko do góry i obrócił się dokoła.
-Sandra jak ja się cieszę! - Krzyknął głośno, po czym wybuchnął śmiechem. Znowu go pocałowałam tym samym tłumiąc jego śmiech. -Chodźmy na górę! Pochwalmy się naszym szczęściem.
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Szybko pokonaliśmy odległość do posiadłości w Piekle. Evelyn leżała na kanapie z głową złożoną na udach Jessiego. Jamie siedział na ziemi ostrząc jeden ze swoich noży. Sylvia znajdowała się na fotelu z nogami przerzuconymi przez jedną z poręczy i obserwowała poczynania swojego partnera, natomiast Felix i Lily oglądali coś ja telefonie dziewczyny. Kiedy weszliśmy do środka oczy wszystkich zwróciły się na nas. 
-Jamie. - Powiedziałam z powagą, a chłopak uniósł wysoko brwi. - Wiem, że marzyłeś o tym abym było Twoją siostrą. - Przerwałam na chwilę patrząc jak chłopak blednie. - Niestety nie dostąpisz tego zaszczytu.
Evelyn pisnęła z radości i szybko do mnie doskoczyła przytulając się. Lily wstała i wyjęła z barku szampana. - Mamy dzisiaj dwie okazje do świętowania. - Oznajmiła rozlewając musujący płyn do wysokich kieliszków. - Udana akcja i radosną nowinę!
Przyjęłam swój kieliszek zastanawiając się, o co jej chodziło z tą udana akcją. Spojrzałam pytająco na Jake'a. Chłopak tylko pokręcił głową i pocałował mnie we włosy.
-Później. - Wyszeptał splatając swoje palce z moimi. Uśmiechnęłam się do niego uradowana, ale już po chwili znowu się zasępiłam. Czułam się, że zdradzam swojego ojca ciesząc się dzisiejszego dnia, zamiast go opłakiwać. Usiadłam na kanapie i zaczęłam wolno sączyć szampana.
- Nie smuć się. - Powiedziała cicho Lily siadając obok mnie. - Twój tata cieszyłby się Twoim szczęściem.
-Wiem, ale i tak czuję się winna. - Odparłam siadając wygodniej. - Powinnam go opłakiwać.
Syrena poklepała mnie po kolanie, ale nie odezwała się. Siedziałam chwilę obserwując swoich nowych znajomych, którzy się radośnie przekrzykiwali. Wolno wstałam i wyszłam na korytarz, a później na zewnątrz. Usiadłam na kamiennych schodach i zapatrzyłam się na zachód słońca.
-Nie powinnaś siedzieć na betonie. - Usłyszałam cichy głos Blackwella.
-Nic mi nie będzie. - Odparłam uśmiechając się delikatnie. Chłopak usiadł obok, obejmując ramieniem.- To teraz opowiedz mi o tej akcji.
-Nie ma, o czym opowiadać. - Wzruszył ramionami całując mnie w policzek. - Potrzebowaliśmy zastrzyku gotówki, więc napadliśmy na konwój z pieniędzmi i tyle.
Poczułam dreszcz przebiegający mi po całym ciele. Po prostu napali na konwój. To przecież nic takiego. Wyprostowałam się mimowolnie.
- I to jest takie świetne? - Zapytałam siląc się na obojętny ton. Jake przeczesał dłonią włosy i wyszczerzył do mnie zęby.
-No w zasadzie.. - Zaczął, ale przerwałam mu zanim dokończył swoją wypowiedź.
-Ile osób ucierpiało? - Mój głos był chłodny i stanowczy. Blackwell wyglądał na oszołomionego.
-Sandra, o co Ci chodzi? - Zdziwił się marszcząc brwi. - Nie wiem ile. Nie liczyliśmy zwłok.
-I mówisz o tym tak spokojnie! - Krzyknęłam zrywając się na równe nogi. - Zginęli niewinni ludzie! Mieli rodziny, plany na przyszłość!
-Chyba za bardzo się przejmujesz. - Powiedział wzruszając ramionami. Na chwilę zabrakło mi tchu.
-Przejmuję? - Wściekłość, która pojawiła się znikąd znalazła upust w moich słowach. - Mordowanie według Ciebie jest niczym? Krzywdzenie innych to zabawa? - Zaśmiałam się gorzko czując łzy pod powiekami. - Czy na prawdę nie masz w sobie za grosz empatii czy współczucia?
Odwróciłam się od niego oddychając ciężko.
-A gdyby ktoś zamordował kogoś dla Ciebie ważnego? - Zapytałam cicho. Nagle przypomniały mi się słowa, które kazała przekazać mi Sienna.-Mam wiadomość od Twojej mamy. 
-Nie chcę jej słyszeć! - Warknął chłopak gniewnym tonem.
-No tak. - Powiedziałam głosem wypranym z emocji. - Lepiej jest udawać, że Cię zostawiła niż pomyśleć, co mogła czuć kobieta musząca wybierać między swoimi dziećmi. - Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Chyba pochodzimy z dwóch różnych światów Jake. - Gdy tylko wypowiedziałam te słowa odwróciłam się i ruszyłam do swojego samochodu. Nie obejrzałam się ani razu, żeby na niego spojrzeć. Kocham go. Jest dla mnie cholernie ważny i nie chcę go stracić, ale nie potrafię akceptować takiego zachowania. Tej obojętności wobec mordowania i zadawania innym cierpienia. Poczułam, że Blackwell chwyta mnie za ramię.
-Proszę zaczekaj. – Powiedział cicho. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy, które wyrażały żal.



* * * 
Tak jak było obiecane, wasza aktywność poskutkowała szybkim dodaniem kolejnego rozdziału ;)
Te 10 komentarzy sprawiło nam dużo radości, dlatego liczę, że i tym razem się postaracie. 
Co sądzicie o zachowaniu Jake'a?
Pozdrawiam. 
Karolina S

sobota, 13 września 2014

4-5 maja, pisała Evelyn

Zaparkowałam swoim motorem na parkingu przed stacją benzynową. Weszłam do środka za kim i obie usiadłyśmy przy małym stoliku w barze.
-Coś podać?-Spytała ubrana w skąpy strój kelnerka, nawet na nas nie patrząc.
-Dwie kawy.-Poprosiła grzecznie Kim. Wpatrywałyśmy się w pustą ulicę za oknem.
Po kilku minutach ta sama dziewczyna przyniosła nam zamówienie a my podziękowałyśmy grzecznie. Powoli zaczynało się ściemniać a bar pustoszał i oprócz nas zostało w nim tylko dwóch meneli, próbujących poderwać ścierającą puste stoliki kelnerkę. W końcu po dwudziestu minutach oczekiwania na horyzoncie pojawiła się wojskowa furgonetka. Przed nią i za nią jechało po dwa motory czyli tyle, ile podejrzewaliśmy.
-Już jadą.-Mruknęłam poprawiając słuchawkę którą miałam w uchu.
Założyłam kaptur i wręczając kelnerce dziesięć dolców wyszłam z baru. Odpaliłam papierosa czekając, aż furgonetka spokojnie przejedzie, po czym gasząc niedopałek butem dałam znak Kim, że pora ruszać. Odpaliłam motor i wolno wyjechałam na drogę. Jechałyśmy kilkadziesiąt metrów za motorami, kiedy w słuchawce odezwała się Lily, która pilnowała wszystkiego z Piekła.
-Zorientowali się, ze coś jest nie tak...-Powiadomiła nas od razu. Przyśpieszyłam nieznacznie.-Odcięłam im połączenie i nie mogą powiadomić najbliższych patroli. Macie jakieś siedem minut.
-Damy radę.-Mruknęłam jej w odpowiedzi i pokiwałam głową w stronę Kim.
Dziewczyna wyjęła z za kurtki czarny karabinek który połyskiwał lekko w świetle księżyca. Ja zrobiłam to samo i ponownie przyśpieszyłam tak, że po chwili znajdowałam się już kilka metrów od furgonetki. Kiedy tylko wjechałyśmy do lasu, usłyszałyśmy pierwsze strzały. Wycelowałam i strzeliłam kilka razy w osobę jadącą przede mną. Motor zachwiał się i chwilę potem rozbił się na środku drogi. Strzeliłam jeszcze parę razy do osoby leżącej w kałuży krwi podczas gdy Kim sprawnie unikała kolejnych pocisków ze strony kierowcy drugiego motoru. Jadący przed nim wóz przyśpieszył, jednak z przodu zajechali mu drogę Jamie i Jake. Po chwili usłyszałam głośny huk a jeden z jadących przed furgonetką motorów przekoziołkował się i wpadł jej pod koła. Kierowca nie wyhamował i przejechał po leżącej na drodze osobie. Za mną rozległy się strzały i kolejny czarny ścigacz prowadzony przez policjanta leżał połamany w rowie. Ostatnim, który został, zajął się Jake, który podpalił jadącego na nim mężczyznę. Ten zaczął się szamotać w wyniku czego stracił panowanie nad kierownicą i zjechał do rowu, gdzie po chwili nastąpił wybuch baku z paliwem. Nagle do jadącej tuż przede mną Kim zaczął strzelać jakiś mężczyzna, który wychylił się z wojskowego wozu. Jedna z kul trafiła w przednie koło motoru dziewczyny a ta w ostatniej chwili spadła z niego i poturlała się po asfalcie. Podjechałam do niej i wyciągnęłam rękę w jej stronę. Poobijana i krwawiąca z czoła Kim wsiadła szybko na motor i przytuliła się do moich pleców. Zostałyśmy w tyle, gdyż strzały kierowane w naszą stronę nie ustępowały. Po chwili na dachu furgonetki zaczęła formować się postać Jessiego trzymającego w prawej ręce spory nóż. Ukazał śnieżnobiałe zęby w cwaniackim uśmieszku i wskoczył do wozu, który chwilę potem zjechał na drugi pas, gdyż kierowca najpewniej siłował się z Reedem. Minęliśmy tablicę z napisem "Subun" czyli nazwą miasta, do której wóz miał dostarczyć sporą sumę gotówki. Niestety, te pieniądze nigdy tam nie dotrą. Jessie który teraz kierował wozem skręcił w jedną z leśnych dróg i zgasił samochód. Otworzył drzwi, ale zanim wysiadł wyrzucił ze środka dwa zakrwawione ciała. Jedno należało do mężczyzny, drugie do kobiety. Dwoje wampirów.
-Macie niecałe dwie minuty.-Poinformowała nas w słuchawce Lily.
Felix i Kim sprawnie poradzili sobie ze wszystkimi zamkami a Lin już podjeżdżał obok swoim Nissanem. Jessie otworzył drzwi na oścież a naszym oczom ukazała się cała paka wozu, po brzegi wypełniona pieniędzmi.
-Po pięćdziesiąt tysięcy w paczce.-Stwierdził szybko Jake, który już wynosił kasę z wozu.-Kocham tę robotę.-Przyznał robiąc sobie wachlarz z kilku banknotów.
-Nie baw się, tylko pomóż.-Upomniał go Jessie z krzywym uśmieszkiem na ustach, pakując pieniądze do materiałowego worka. Podał mi dwa pełne, żebym zaniosła je do bagażnika czerwonego Nissana. Po chwili cały samochód zapełniony był już gotówką a pieniędzy w furgonetce nadal trochę było. Wolałam w tej chwili nie myśleć, ile łącznie może tego być.
-Dwa radiowozy jadą w waszą stronę.-Odezwała się ponownie syrena w słuchawce.-Macie niecałe pół minuty.
-Dobra, Lin, Kim i Felix, zabierajcie się już stąd. My zaraz dojedziemy.-Nakazał Reed upychając kasę w schowku swojego motoru. Kim zabrała mój, wiec ja zabrałam się z Jessem. Kiedy wyjechaliśmy na drogę, zauważyłam w oddali radiowozy. Uniosłam jedna rękę a stojące obok drogi dwa drzewa zachwiały się a chwilę potem legły wzdłuż jezdni, zagradzając ją. Jessie spojrzał na to co zrobiłam i pokręcił głową. Przylgnęłam do niego mocniej, kiedy wracaliśmy do domu. Zbliżaliśmy się już do Recordii, kiedy w słuchawce usłyszałam głos Jakea.
-Ej mamy mały problem...
-Jedzie na nas z dziesięć radiowozów...Ty to nazywasz małym problemem?-Przerwał mu Jamie.
-Jak to...Nie widzę nic...Ej, radiowozy to nie wasz jedyny problem. Z tyłu nadlatują dwa helikoptery.
Rzeczywiście, po chwili w oddali zobaczyłam coś na kształt ogromnych owadów lecących w naszą stronę.
-Poddajcie się, to nikomu nie stanie się krzywda!-Usłyszałam dźwięk dochodzący z góry.
-Tsa, jasne.-Mruknął Jessie i zawrócił motor tak, że stanęliśmy oko w oko z dwoma maszynami.
Zsiadł ze ścigacza i uniósł ręce do góry w geście poddania się. Nagle zaczął wiać tak silny wiatr, ze z trudem utrzymywałam się na nogach. Jessie podniósł ręce jeszcze wyżej a wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Jeden z helikopterów zachwiał się w powietrzu i zderzył z drugim. Z impetem uderzyły o ziemię i eksplodowały. Pochyliłam się kiedy odłamki zaczęły spadać obok nas. Reed dał mi tylko całusa i wsiadł z powrotem na motor po czym ruszyliśmy szybko w stronę chłopaków. Już z daleka widać było Wielką ścianę ognia i latające w powietrzu samochody. Na drodze leżało kilka rozszarpanych ciał a Felix biegał między nimi pod postacią ogromnego wilka.
-Robimy ognisko!-powiadomił nas wesoło Jake.-Wolicie pieczonego wampira czy wilkołaka?-Spytał siedząc na zgaszonym motorze.
Zaśmiał się głośno, odpalił swoją maszynę i wjechał w płomienie, nakazując nam byśmy zrobili to samo. Przyjemnie było przejeżdżać przez ogień, dotykać go i czuć jak mnie oplata, a przy tym nie być wcale poparzonym. Wjechaliśmy w leśną drogę skąd udaliśmy się na stare lotnisko i tunelem do Piekła. Zaparkowaliśmy motory a kilkoro ludzi przyszło pomóc przenieść kasę do sejfu, gdzie chłopaki mieli ją policzyć i każdemu dać po części.
Poszłam do sypialni Reeda i dopiero kiedy rozsiadłam się wygodnie na jego łóżku zrozumiałam, jak bardzo jestem zmęczona dzisiejszym dniem. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, Nadal żadnych wieści od Sandry. Pomyślałam nad całym dzisiejszym dniem. Uwielbiałam to robić. Zabijać, walczyć. Wtedy mogłam pozwolić ujawnić się naszym pierwotnym instynktom. Bo wampiry były stworzone do walki i zabijania. Jesteśmy drapieżnikami i to jest smutna prawda.
Nagle naszła mnie nieodparta chęć na skosztowanie choćby kropli krwi prosto z żyły. Wstałam zmęczona i poszłam do piwnic, gdzie chłopaki trzymali świeże żarcie. Nie powinnam korzystać z ludzi bez wyraźniej potrzeby. I tak regularnie spuszczają z nich krew. Traktowanie ludzi przedmiotowo nie jest tu dla nikogo większym problemem. Są jak zwierzęta. W drugim wymiarze to my mamy nad nimi kontrolę. Odsunęłam ciężkie kamienne drzwi a w moje nozdrza uderzył zapach pysznej świeżej krwi. W postawionym obok fotelu siedział jakiś blondyn całujący w szyję ludzką dziewczynę. Dopiero kiedy się od niej odsunął zauważyłam jego czerwone oczy i wielkie zakrwawione kły.
-Niedawno była dostawa.-Wskazał na zakratowane drzwi po lewej. Pokręciłam przecząco głową i skręciłam do jednej z cel.
-Ja tam wole stare zabawki.-Mruknęłam z uśmiechem na ustach.
Otworzyłam ciężkie nawet jak dla mnie drzwi i weszłam do środka. Mój wzrok od razu powędrował w stronę skulonego, chudego chłopaka, przykutego za kostkę do ściany. Był moim ślicznym zwierzakiem i pierwszą miłością. Chociaż po prawie półtora roku stwierdzam, ze to nie była wcale miłość, a zauroczenie. Był słodki, kiedy poznałam go w pierwszym wymiarze. Wysportowany, wysoki, wygadany. Miał piękne zielone oczy i blond loki sięgające mu do uszu. To było zanim jeszcze związałam się z Jessiem, którego naprawdę kochałam. Loki, bo tak nazwałam swojego blondynka, był jedynie moją zabawka i świeżą porcją krwi co jakiś czas. Dodatkowo uzależniłam go od swojej.
-Dzień dobry!-Przywitałam się wesoło.
Chłopak patrzył na mnie ze strachem, kiedy zbliżałam się do niego obnażając kły. Miał na sobie jedynie czarne, porwane dżinsy. Przejechałam paznokciem po jego torsie i uśmiechnęłam się szerzej. Mimo brudu panującego w całym pomieszczeniu, chłopak był czysty i pachniał jakby dopiero co wyszedł z pod prysznica. Brudnego nawet bym go nie tknęła. Przejechałam ręką po jego blond loczkach.
-Dasz mi dziś to, czego chcę?-Spytałam pochylając się nad jego uchem.
Chłopak drżał na całym ciele, ale mimo to wyciągnął nadgarstek w moją stronę. Spojrzałam swoimi czerwonymi teraz oczami w jego i dostrzegłam w nich czyste przerażenie. Podobno wypijanie krwi z człowieka jest dla niego bardzo bolesne. Do tego rany długo nie chcą się goić.
Zatopiłam kły w nadgarstku chłopaka i zaczęłam łapczywie wysysać z niego krew łącznie z jego życiem. Poczułam jeszcze większą satysfakcje kiedy blondynek pisnął głośno, osuwając się na ziemię. Spróbował wyrwać mi się, co nie było dobrym pomysłem. Spoliczkowałam go i przyciągnęłam za włosy do siebie, po czym wpiłam się agresywnie w jego szyję. Czułam jak sodka, życiodajna ciecz spływa mi do żołądka. Po wcześniejszym zmęczeniu nie było nawet śladu. W ostatniej chwili odsunęłam się od chłopaka, chcąc zostawić go przy życiu jeszcze na jakiś czas. Popatrzyłam jak jego ciało drży niczym galareta i spojrzałam na jego twarz. Był nieprzytomny. Rozcięłam sobie lekko nadgarstek i wlałam kilka kropel swojej krwi do jego ust. Po chwili chłopak zaczął dławić się a ja odsunęłam się od niego nieco w obawie, że na mnie zwymiotuje, co czasami się zdarzało. Nadal drżał, ale odwrócił twarz w moją stronę.
-Jeszcze...-Szepnął patrząc na mnie ślicznymi, wręcz dziecięcymi oczami. Pokręciłam przecząco głową i wstałam kierując się w stronę drzwi.-Błagam...-wyciągnął rękę w moją stronę.

-Niedługo do ciebie przyjdę-Obiecałam uśmiechając się szyderczo.-A wtedy pobawimy się dłużej i może dostaniesz ode mnie coś więcej.-Zamknęłam za sobą ciężkie drzwi i odchodziłam wsłuchując się w ciche łkanie chłopaka. 
*  *  *
Po dość długiej przerwie ale wreszcie jest! I tak się zastanawiam, ile was tu jeszcze zostało...Są czytelniczki, od których komentarze pojawiają się pod każdym postem, od reszty sporadycznie. jak będzie dużo komentarzy po następny rozdział już w następny weekend, jeśli nadal będzie 4 czy 5, to najpewniej dopiero za 2 tygodnie. Życzę miłej lektury :) 
Sekretna  

poniedziałek, 1 września 2014

3 maja, pisała Sandra.



              Wiatr rozwiewał moje włosy i szczypał w policzki, kiedy jechałam przytulona do pleców Jake’a. Prawdopodobnie głupie z mojej strony jest angażowanie się w związek z facetem, który prawdopodobnie jest moim bratem. Nie potrafię jednak go ignorować, kiedy przebywał w pobliżu. Jeżeli okaże się, że jednak jesteśmy rodzeństwem wyjadę na kilka lat z Recordii do świata ludzi. Teraz jednak planuję zachowywać się nierozsądnie – po raz pierwszy w swoim życiu. Przytuliłam się mocniej do chłopaka wdychając zapach jego perfum. Kiedy wraz z Evelyn weszli w ostry zakręt na swoich motorach, a pojazd, na którym siedziałam niebezpiecznie się przechylił zaparło mi dech w piersiach i ze strachu zacisnęłam mocno powieki. Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy zaparkowaliśmy na parkingu Piekła. Z westchnieniem ulgi zsiadłam z motoru.
-Nigdy więcej z Tobą nie jadę! – Powiedziałam odsuwając się od motoru na bezpieczną odległość. Evelyn roześmiała się głośno obejmując mnie ramieniem.
-Następny raz nie będzie taki zły. – Pocieszyła mnie, jednocześnie prowadząc do budynku. Blackwell podążał tuż za nami niosąc moją torbę.
Kiedy weszliśmy do salonu wkurzony Jessie przemierzał pokój mrucząc coś do siebie.
-To było niezwykle głupie z waszej strony. – Powiedział mierząc wzrokiem moją kuzynkę, która nic nie robiąc sobie z jego złości objęła go w pasie  i pocałowała namiętnie.
-Ale, jak zabawnie było znowu zobaczyć Izmę. – Odparł Jake siadając na kanapie. Zajęłam miejsce obok niego, a on machinalnie objął mnie ramieniem.
-Co takiego? – Zdziwiłam się przenosząc wzrok z chłopaka na Evelyn.  Brunetka wzruszyła obojętnie ramionami, ale przez ułamek sekundy widziałam w jej oczach smutek.
-Musiałam zabrać coś ze swojego mieszkania. – Wyjaśniła. – A ona tam była.
-Nie próbowali was schwytać? – Było to dla mnie niezrozumiałe, że dwoje przestępców jak gdyby nigdy nic pojawia się w mieście, pod nosem Rady, a oni nie reagują.
-Chyba byli w szoku.- Odezwał się po chwili Jake. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Ich eskapada mogła zakończyć się katastrofą. Gdyby zostali złapani, nie byłoby dla nich ratunku.
-Nie musieliście po mnie przyjeżdżać. – Mruknęła cicho czując się winna.
-Chciałam zabrać pewną rzecz z mieszkania. – Evelyn uśmiechnęła się ciepło, starając się nie obarczać mnie winą. – Nic się przecież nie stało.
-Kurwa, ale wy jesteście nienormalni! – Do pokoju wkroczył Jamie i zmierzył nas wzrokiem. – Rozumiem, że Evelyn nie zaznała uroków więziennej celi, ale ty Jake? – Zwrócił się do brata. – Myślałem, że nie będziesz ryzykował.
-I, co może mam siedzieć na tyłku i oglądać zachody słońca, kiedy dookoła tyle się dzieje? – Zdenerwował się starszy Blackwell. 
Jamie prychnął i usiadł na fotelu.
-Jakaś laska nie jest warta tego, żebyś znowu z jej winy trafił do więzienia! – Warknął chłopak, a ja poczułam się tak jakby ktoś mnie uderzył.
-Co przez to rozumiesz? – Zapytałam unosząc wysoko jedną brew nachylając się w jego stronę.
-Nie zapomniałam, przez kogo mój brat znalazł się w więzieniu. – Ton jego głosu był szyderczy i wyniosły. Patrzył na mnie z niechęcią. Skrzywiłam się lekko czując rumieńce wpływające na moją twarz.
-Ja też nie zapomniałam. – Odparłam wytrzymując spojrzenie Blackwella.
-Jamie przestań. – Odezwał się Jake. – Sandra nie raz uratowała mnie przed zakatowaniem i w dużym stopniu pomogła wam w odbiciu mnie.
-Nie ufam jej. – Chłopak patrzył bratu w oczy, mnie ignorując.
-Nadal tu jestem. – Zwróciłam Jamiemu uwagę wstając. – I nie oczekuję od Ciebie zaufania, ale nie pozwolę żebyś mnie obrażał. Następnym razem zacznę powoli wypełniać Twoje płuca wodą, aż nie przeprosisz. – Nigdy nikomu nie groziłam, ale widząc wyraz osłupienia na twarzy chłopaka niezwykle mi się podobał. – Ktoś pokaże mi, gdzie mogę spać?
Jake jak na komendę podniósł się z kanapy i poprowadził mnie szerokimi schodami na drugie piętro, a następnie wzdłuż korytarza.
-Możesz się zatrzymać w moim pokoju. – Zaproponował z szerokim uśmiechem, kiedy zatrzymaliśmy się przed wysokimi, drewnianymi drzwiami z mosiężną klamką.
-To zły pomysł. – Powiedziałam z delikatnym uśmiechem. – Najpierw chcę mieć pewność.
-Ta Twoja znajoma się odezwała? – Zapytał z nadzieją w głosie blondyn zakładając mi zbłąkany kosmyk za ucho. Jak zwykle, kiedy mnie dotykał poczułam dreszcz przebiegający po całym ciele.
-Jeszcze nie, ale znalezienie Twojej matki może trochę potrwać. – Wyjaśniłam biorąc od chłopaka swoją torbę. – Cierpliwości.
-Wiem, wiem. – Westchnął dotykając swoim czołem mojego. Staliśmy tak przez chwilę rozkoszując się swoją bliskością. – Na pewno jesteś wykończona. – Szepnął Jake odsuwając się ode mnie. – Zobaczymy się rano. Dobranoc.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło kładąc rękę na klamce.
-Śpij dobrze.
Położyłam torbę koło łóżka, wyciągając z niech strój do spania i kosmetyczkę. Planowałam wziąć szybki prysznic i pójść spać. Kiedy wyszłam z łazienki z włosami ociekającymi wodą, ktoś zapukał do drzwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem z przekonaniem, że zaraz stanę oko w oko z Jakiem.
Zdziwiłam się widząc na progu Sylvię.
-Mogę? – Zapytała bez cienia uprzejmości, wskazując głową na pokój. Odsunęłam się wpuszczając ją do środka. Blondynka oparła się o kolumienkę łóżka i zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem.
-Groziłaś mojemu facetowi. – Jej wypowiedź bardziej przypominała twierdzenie niż pytanie. Kiwnęłam głową.
-Obrażał mnie. – Wyjaśniłam przeczesując palcami włosy. – Poza tym nie widzę potrzeby, żeby się tłumaczyć.
-Może postawisz się w jego sytuacji, co? – Warknęła Sylvia wyciągając z kieszeni papierosa. Patrzyła przez chwilę na niego, po czym z krzywym uśmiechem schowała go z powrotem. – Jake to jego jedyna rodzina, jego ukochany, zwariowany brat.  Nie wiesz, co przeżywał, kiedy go aresztowali.
-Masz rację nie wiem. – Zgodziłam się z nią siadając na łóżku, oczekując dłuższego wywodu. 
-Był zdruzgotany, ale oczywiście nie okazywał swoich uczuć, nie rozmawiał o tym. – Blondynka wzniosła oczy do góry i kontynuowała. – Teraz Jake jest znowu z nami. Nie możemy go stracić. Jamie nie może go stracić. – Podkreśliła.
Zamknęłam na chwilę oczy rozmyślając nad słowami dziewczyny. Miała rację, nie myślałam nad cierpieniem młodszego Blackwella.
-Pozwól, że teraz ja Ci coś opowiem. – Zaczęłam wskazując jej łóżko, aby usiadła. – Wyobraź sobie, że jesteś policjantką i nagle zaczynasz czuć coś do jednego z więźniów. Nigdy wcześniej nie pozwalałaś sobie na żadną głębszą relacje z mężczyzną. Ponadto, zostaje on skazany na śmierć i masz świadomość, że przyczyniłaś się do takiego stanu rzeczy. – Przerwałam, aby zaczerpnąć powietrza. Sylvia wpatrywała się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Przeżywasz z tym facetem upojną noc, być może waszą pierwszą i ostatnią, a kiedy jest nadzieja na uwolnienie go, okazuje się, że być może to twój brat.- Zaśmiałam się gorzko odrzucając włosy na plecy. – Jamie przeszedł koszmar, ale ze mną także los nie obszedł się łaskawie. Nie pozwolę się obrażać, nikomu.
Blondynka wolno pokiwała głową, po czym bez słowa skierowała się do drzwi. Zatrzymała się jednak z ręką na klamce.
-Będę trzymała za was kciuku. – Zapewniła mnie i wyszła. Przez chwilę siedziałam bez ruchu wpatrując się we własne dłonie. Co mnie podkusiło do takiej rozmowy z Sylvią? Nie znam jej.  
Nie budzi zaufania z tym swoim demonicznym wyglądem. Nagle poczułam ogromne zmęczenie. Zgasiłam światło i z przyjemnością zakopałam się pod kołdrą. Pościel pachniała świeżością i przyjemnie chłodziła moje ciało.
                Ranek nadszedł stanowczo za szybko. Ze snu wyrwało mnie buczenie mojej komórki zostawionej na szafce nocnej. Rzuciłam okiem na wyświetlacz, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Błagam powiedz, że masz adres! – Jęknęłam zrezygnowana do telefonu, przecierając oczy.
-Czy ja kiedyś Cię zawiodłam? – Zapytała Amelia ze śmiechem.
-Nigdy. – Przyznałam zgodnie z prawdą. Dziewczyna roześmiała się uradowana. Jak ludzie mogą być tacy szczęśliwi o 6 rano?
-Kobieta zmieniła nazwisko, teraz nazywa się Sienna Montgomery, mieszka na obrzeżach miasta. Heatherstreet 17.
Na chwilę zaniemówiłam. Wreszcie się udało! Teraz zyskam pewność! W głowie ułożyłam sobie przebieg naszego spotkania.
-Amy, jesteś niezastąpiona! – Powiedziałam do słuchawki głosem tłumionym przez łzy.
-Kiedyś się odwdzięczysz! Chociaż bardzo chciałabym wiedzieć, po co Ci ta kobieta. – Odparła dziewczyna. – Muszę kończyć, zadzwonię wieczorem.
-Na razie. – Rzuciłam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Moje serce biło jak oszalałe. Z jednej strony chciałam pozbyć się tej niepewności, ale z drugiej bałam się, jaką otrzymam odpowiedź. Informacja, że jesteśmy rodzeństwem byłaby dla mnie koszmarem. Nie wiem czy potrafiłabym się pozbierać po czymś takim.
W pośpiechu ubrałam się i zbiegłam na dół szukając Jake. Chciałam mu powiedzieć o odnalezieniu Sienny.  W salonie siedzieli Jessie, Evelyn i Lily. Wszyscy mieli posępne miny. Weszłam do pokoju witając się cicho.
-Co się stało? – Zapytałam widząc ich przygnębienie. 
-Usiądź. –Poradziła mi blondynka. Zmarszczyłam brwi, ale wykonałam polecenie. Spojrzałam wyczekująco na trójkę przyjaciół. Reed kiwnął głową stronę mojej kuzynki. Evelyn odetchnęła głęboko.
-Otrzymaliśmy pewną wiadomość. – Zaczęła niepewnie dziewczyna.- Dzisiaj nad ranem Donovan i jego ludzie napadli na siedzibę Rady. Jest kilkoro rannych, a jedna osoba nie żyje.
Poczułam, że ogarnia mnie chłód. Domyślałam się dalszych słów Evelyn nim wypłynęły one z jej ust.
-Przykro mi Sandra, ale Twój ojciec zginął. – Ostatnią frazę wypowiedziała szeptem.
Siedziałam nieruchomo na kanapie, wpatrując się w przyjaciółkę. Pokręciłam przecząco głową. 
-To musi być pomyłka. - Wydusiłam przez ściśnięte gardło. -Donovan nie mógłby… To też jego ojciec..
-Sandra, on jest niezrównoważony. - Powiedział Jessie wstając. Podszedł do barku i wyjął z niego butelkę do połowy wypełnioną jakimś alkoholem. Nalał ciemnoczerwonego płynu do pękatej, kryształowej  szklanki i wcisnął mi ją do ręki.
-Co to? - Zdziwiłam się czując zapach krwi wydobywający się z naczynka.
-Nasz eksperyment. - Wyjaśnił Reed. - Alkohol z krwią.
Upiłam łyk trunku i poczułam, że oczy zachodzą mi łzami. Płyn palił mi podniebienie i gardło, mimo to był dobry. 
-Muszę jechać do mamy. - Przyszło mi do głowy. - Ona, jest teraz sama z tym wszystkim.. 
Nagle do salonu wbiegł Jake. Włosy miał wilgotne po porannym prysznicu, a na twarzy malował się niepokój.
-To prawda? - Zapytał się, jednak stan, w jakim się znajdowałam był wystarczającą odpowiedzią. Chłopak podszedł do mnie i uklęknął tuż obok.
Położył mi dłoń na policzku i pogłaskał. Odetchnęłam głęboko dopijając resztę napoju.
-Nie powinnaś jechać sama do domu. - Odezwała się Evelyn przerywając ciszę. - Może ja…
-Nie. - Powiedziałam stanowczo. - Dobrze wiesz, że u mojej mamy mogą być Twoi rodzice. W końcu Izma jest siostrą mojego ojca.
Brunetka kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie. Wstałam i odstawiłam szklankę na stolik.
-Macie jakiś samochód na zbyciu? - Zapytałam się słabym głosem. - Tylko nie taki, który w 3 sekundy osiąga 100 km/h. Zabiję się na pierwszym zakręcie.
-Nie pojedziesz sama. - Powiedział ostro Jake, który także wstał. Poczułam, że po policzkach spływają mi łzy. Zaczęłam je pospiesznie ścierać jednak, kiedy tylko tak zrobiłam, pojawiały się kolejne. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, a ja z ulgą wtuliłam twarz w jego koszulkę. Nie sięgałam mu nawet do brody.
Pachniał jakimś żelem pod prysznic i proszkiem do prania. Ten zapach mnie uspokajał. Stałam tak w ciszy kilka minut, uspokajając się w ramionach Jake'a.
-Okej, macie kogoś, kto mógłby mnie odwieźć? - Zapytałam, gdy doszłam do siebie. Evelyn spojrzała na Jessiego, ale ten tylko wzruszył ramionami.
-Może Troy? - Zaproponowała brunetka.
-W ludzkiej postaci go nie widzieli. - Zgodziła się Lily, po czym wyszła z pokoju szybkim krokiem. Stałam oparta plecami, o Blackwella czując ogarniający mnie smutek. Ostatnia rozmowa, jaką przeprowadziłam z ojcem pełna była krzyków i oskarżeń. Na pewno był bardzo zły. Wtrącałam się w jego osobiste sprawy. Wrzeszczałam na niego.
Ponure rozmyślania przerwało wejście Lily i Troya. Mężczyzna ten był wysoki i postawny. Miał ciemne rozczochrane włosy i bródkę. Uśmiechnął się do mnie pocieszająca.
 -Zawiozę Cię do domu. - Powiedział przyjaznym tonem podchodząc bliżej. Pokiwałam głową i odwróciłam się do Jake'a. Cmoknęłam chłopaka w policzek i pożegnałam się z pozostałymi.
Bałam się tego, co czekało mnie w domu. 

 * * * 

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba! 
Teraz notki będą pojawiać się tylko najpewniej tylko w weekendy. 
Wasze komentarze dużo dla nas znaczą! 
Pozdrawiam 
Karolina S.