wtorek, 23 grudnia 2014

11 / 12 maja. Pisała Sandra



-Gdzie ukrywa się Pani syn Caleb Donovan? – zagrzmiała donośnym głosem Izma. Znajdowała się w pokoju przesłuchań, swoje wypielęgnowane dłonie opierała o blat długiego stołu, natomiast spojrzenie wbiła w blondynkę siedzącą naprzeciwko niej. Sienna Montgomery miała obojętny wyraz twarzy i nie odpowiedziała na żadne z zadanych dotychczas pytań. Stałam między Jake’iem i Evelyn w pomieszczeniu obok przyglądając się przesłuchaniu.  Zerknęłam na Blackwella, jego twarz przypominała maskę. Nie wyrażała żadnych uczuć, wzrok wbity miał w swoją matkę i co jakiś czas wzdychał ciężko.
-Chcesz z nią potem porozmawiać? – zapytałam cicho, kiedy Izma chodziła po pomieszczeniu zasypując blondynkę informacjami dotyczącymi kary, jaka grozi za pomoc przestępcom.
Chłopak potrząsną przecząco głową.  Odkąd razem z Mattiasem pomogli nam przetransportować Siennę był niezwykle milczący. Nie dziwiłam mu się. Pierwszy raz w życiu widzi swoją rodzicielkę, zostawiła go, gdy był mały. Nagle do środka wparował Jamie, był w białym fartuchu i rękawiczkach. Najwyraźniej szedł z prosektorium.
-Ta suka jest w środku? – nie podniósł głosu, ale w jego słowach było coś złowieszczego. Oczy błyszczały mu nienaturalnym blaskiem, a usta wykrzywiał w okrutnym uśmiechu. Nie czekał na odpowiedź tylko wparował do Sali przesłuchań zostawiając otwarte drzwi.
-Ja tutaj pracuję! – krzyknęła matka Evelyn, mierząc wzrokiem Jamiego.
-To nie zajmie długo. – warknął chłopak nawet na nią nie patrząc. Oczy wbił z Siennę. Kobieta uniosła wysoko brwi, nie poznając własnego syna. – Widzę, że nie wiesz, kim jestem. -  powiedział chłopak cichym głosem. – Pozwól, że Cię oświecę. Jestem Jamie, twój syn.
Oczy blondynki rozszerzyły się w zdumieniu.
-Skarbie.. – wyszeptała, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
-Daruj sobie tą szopkę. – przerwał jej Blackwell zimnym głosem. – Nic dla mnie nie znaczysz, chcę Ci jednak powiedzieć, że Twój ukochany synalek zginie. – uśmiech, który zagościł na jego twarzy był przerażający, poczułam ciarki na plecach przyglądając się mu. –I to ja go zabiję. Chciałem, żebyś wiedziała.
-Jamie! – krzyknęła kobieta głosem pełnym rozpaczy, gdy jej syn skierował do wyjścia. Jake ruszył w stronę pokoju przesłuchań i po chwili pojawił się za szybą, która oddzielała od niego mnie i Evelyn.
-Dosyć tego Jamie. –powiedział kładąc swojemu bratu dłoń na ramieniu. – Wystarczy.
-Nie będziesz mi mówi, co mam robić. – warknął chłopak odpychając Jake’a.  Starszy Blackwell uderzył w ścianę. Nie pozostał jednak przy niej długo, ponieważ wymierzył Jamiemu cios z pięści w policzek.  Ten zachwiał się mocno, ale nie stracił równowagi. Przewidując, że szykuje się bójka wbiegłam między nich.
-Uspokójcie się obaj! – krzyknęłam, Jamie próbował mnie odsunąć jednak ja przywarłam plecami do klatki piersiowej mojego ukochanego pamiętając, że Izma bacznie nas obserwują. -Musicie się opanować! – przybrałam spokojny ton głosu, przypominając sobie, co mówił nam profesor podczas zajęć z mediacji.  Należy zachować zimną krew i nie pokazać strachu. –Musimy dopaść Donovana, a kłótnie w grupie nam nie pomogą.
-Odsuń się! – zamruczał mi do ucha Jake. Dreszcz, który przebiegł mi po ciele nie miał nic wspólnego ze strachem.
-Nie! – odparłam z mocą prostując plecy przerywając tym samym nasz kontakt fizyczny. – Zacznijcie zachowywać się jak dorośli. To nie czas na jakieś osobiste urazy!
Jamie zmierzył mnie wzrokiem, po czym mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem wyszedł z pokoju szybkim krokiem.
-Mogę kontynuować przesłuchanie oskarżonej? -  zapytała Izma z wściekłością malującą się na twarzy.
-Możesz. – Jake spojrzał na swoją dawną oprawczynię. – Ale nic z niej nie wyciągniesz. Będzie chronić tego skurwiela.
Wbiłam wzrok w jego plecy, kiedy odchodził. Z ust wyrwało mi się głośne westchnienie.
-Są okropni. –głos Izmy sprowadził mnie do rzeczywistości. – Jesteś pewna, że dasz radę z nimi współpracować?
-Tak.- mruknęłam cicho. – To ja już nie przeszkadzam.
Evelyn już nie było przy lustrze weneckim, a ja nie chciałam samotnie obserwować przesłuchania. Ruszyłam do głównego pomieszczenia komisariatu, a później skierowałam swoje kroki do małej kuchni.
Kawa jest tym, co przyniesie mi teraz ulgę. Mimo, że nie przepadałam za tym pobudzającym napojem był jedyną rzecz, która potrafiła uspokoić moje skołatane myśli.  Nalałam kawy do filiżanki, gdy do środka wszedł Cody. Był cały czerwony ze złości.
-Nie mogę z nim wytrzymać. – powiedział opierając się o blat tuż obok mnie.
-Masz na myśli Twojego brata? – wsypałam do swojej kawy dwie łyżeczki cukru i zamieszałam kilka razy. – Chyba powinniście spokojnie porozmawiać. – podpowiedziałam uśmiechając się lekko przytykając filiżankę do ust.
-Nienawidzę go. – mruknął chłopak. – Co robisz dziś po pracy?-  zagaił zmieniając nagle temat.
-Ja.. – zaczęłam niepewnie przygryzając wargę. -  Obiecałam mamie…
-Nie przeszkadzam? – usłyszałam za plecami wesoły głos Jake’a.
Cody zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Stali tak przez chwilę patrząc sobie w oczy. Reed z odrazą malującą się na twarzy, a Blackwell z zawadiackim uśmieszkiem.
-Już miałem iść. – warknął mój kolega po fachu i niemal wybiegł na zewnątrz.
-Co za idiota. – zirytował się Jake opierając się o framugę. – Nie lubię go.
-Bo próbuje się ze mną umówić? – zapytałam śmiejąc się cicho. Usiadłam na blacie i założyłam nogą na nogę. Wzrok Blackwella prześlizną się po moim ciele, a w jego oczach zapłonął ogień.
-Macie tu jakieś odosobnione miejsce? – zapytał cicho nie odrywając ode mnie oczu. Zamrugałam kilka razy i poczułam, że zasycha mi w ustach.
-Znaczy się.. – mój głos zadrżał. – Teraz?
Jake uniósł wysoko brwi i powoli pokiwał głową.
-Zorientują się! – Z jednej strony bardzo chciałam znowu z nim być, lecz z drugiej… Tak bardzo się bałam, że nasz związek zostanie odkryty.  Jestem okropna, powinnam być gotowa, żeby dla miłości zrezygnować ze wszystkiego! Tymczasem cały czas odczuwałam strach.
-I, dlatego to jest takie ekscytujące. – jego głos był ciepły i uwodzicielski.
-W piwnicach jest pomieszczenie starej kartoteki. – wypaliłam zanim zdołałam się powstrzymać. – Teraz tam jest składzik.
-Doskonale. – blondyn uśmiechnął się szeroko. – Za 10 minut?
Pokiwałam głową, a moje usta wygięły się w mimowolnym uśmiechu.
Po ustalonym czasie zbiegłam po schodach na dół, bacznie obserwując czy nikt mnie nie widzi. Na szczęście na komendzie zostało niewiele osób.
Jake już na mnie czekał, stał oparty o ścianę, a jego oczy lekko błyszczały w półmroku.  Zatrzasnęłam za sobą drzwi, przekręcając w nich klucz. Podchodząc do niego zrzuciłam swoje buty, które z hukiem upadły na ziemię. Od uśmiechu, którym mnie obdarzył zrobiło mi się gorąco.
-Zaczyna się ciekawie. – mruknął nie ruszając się ze swojego miejsca.
Stanęłam blisko niego. Oddychaliśmy jednym powietrzem, jednak żadne z nas nie wykonało żadnego ruchu.
Kiedy nasze usta zetknęły się, poczułam jakby między naszymi ciałami przeskakiwały impulsy elektryczne.  Zanurzyłam palce w jego włosach, przyciągając go bliżej. 



                Pół godziny później weszłam do głównego pomieszczenia komendy poprawiając włosy. Czułam się wspaniale, dlatego uśmiech nie schodził z moich ust ani na chwilę. Usiadłam przy swoim biurku i zaczęłam przeglądać raport z morderstwa.
-Jamie skończył oględziny zwłok. – powiedziała Evelyn siadając na brzegu biurka. Zerknęłam na nią przelotnie.
-Na pewno nie chcesz się ubrać? – zaczynało się robić chłodno, a ona była w samym ćwiekowanym staniku.
-Coś ty! – roześmiała się w głos, przerzucając włosy przez ramię. – Wiesz, jak moja matka była wkurzona?
-Podejrzewam. – W drzwiach pojawił się Jake rozczochranymi włosami, uśmiechnął się do mnie i wyszedł z komendy.
-Co on tam robił? – zdziwiła się moja kuzynka, odprowadzając chłopaka wzrokiem. – Ma fryzurę po seksie i wygląda na cholernie zadowolonego.
Poczułam, że robię się czerwona, wbiłam wzrok w swoje dłonie.
-Nie gadaj! –pisnęła Evelyn. – Nie może być moja ułożona przyjaciółka zrobiła to w miejscu publicznym! I w dodatku w pracy!
-Cicho! – syknęłam kładąc jej doń na ustach. – Co z tymi oględzinami?
Zmiana tematu podziałała, ponieważ panna Blood nagle zrobiła się poważna.
-W napadzie brało udział kilka osób. -  wyznała brunetka wyginając usta w podkówkę. – Zbadali nasienie i naskórek spod paznokci.
-Chcesz powiedzieć, że Donovan nie działa sam? – to była przerażająca informacja, walczyć z jedną osobą to, co innego niż zmierzyć się z niewiadomą ilością, nieznanych nam przestępców.
-Staramy się ewakuować osoby, które są potencjalnie zagrożone. - dziewczyna przerwała na chwilę i zaczęła się bawić, nitką wystającą z jej szortów. –Ale to nie jest łatwe, Rada nie chce z nami współpracować
-To dla ich dobra! – oburzyłam się. – Twój ojciec ich przekona!
-Stara się to robić. – przyznała Evelyn. – Ale on i Jessie uważają, że aby schwytać Caleba potrzebna nam przynęta,
-Żartujesz? – krzyknęłam nie zwracając uwagi na spojrzenia, jakimi obrzucili mnie współpracownicy. – Kogo chcecie do tego zaangażować?
-Jeszcze nie wiem, ale znając mojego ojca..- pokręciła głową zamykając na chwilę oczy. – Będzie chciał się wystawić.
-Nie sądzę, aby Donovan to kupił. – oznajmiłam odchylając się na krześle. – Od razu pozna, że coś jest nie tak.
Nagle poczułam niesamowite zmęczenie. Dzisiejszy dzień był ciężki, a ja nadal nie czułam się zdrowa po wybuchu nad rzeką. Przetarłam dłonią oczy i ziewnęłam mimowolnie.
-Jedź do domu. – poradziła brunetka głaszcząc mnie po ramieniu. – Powinnaś odpocząć.
-Tutaj jest za dużo do zrobienia. – nie mogłam zostawić ich samych z cała pracą.
-Nie będziesz nam przydatna, jeśli się nie wyśpisz. – uniosłam głowę i zobaczyłam, Mattiasa. – Gdyby coś się działo, ktoś Cię obudzi.
-No dobra. – zebranie się do wyjścia nie zajęło mi dużo czasu. Chciałam jeszcze porozmawiać z Jakiem, ale zniknął mi gdzieś i nie mogłam go znaleźć.  Wsiadłam do samochodu, a senność, która mnie ogarnęła zaatakowała ze zdwojoną siłą. Cholera nie powinnam jechać w takim stanie.  Wolno wyjechałam z parkingu i nie zwiększając prędkości powyżej 60 km/h  ruszyłam do domu. 

* * * 
Witajcie, 
miałam czekać, aż pod rozdziałem pojawi się nieco więcej komentarzy, jednak minęło już trochę czasu odkąd Sekretna coś opublikowała. 
Wiem, że ten rozdział nic nie wnosi do historii i jest piekielnie nudny, ale nie zawsze będzie akcja. 


A z okazji Świąt Bożego Narodzenia Sekretna i ja życzymy wszystkim naszym czytelnikom, spełnienia najskrytszych marzeń. Dużo radości i uśmiechu na każdy dzień, aby nadchodzące Święta pełne były magii i rodzinnego ciepła. 
Niech ten Bożonarodzeniowy okres zaowocuje nową porcją weny dla was oraz cierpliwością do nas, która wam się przyda jeśli nie zepniemy się z rozdziałami. 
Życzymy wam również niezapomnianego Sylwestra oraz tego, aby nadchodzący rok był lepszy niż ten poprzedni.
Wesołych Świąt: 
                                       Sekretna i Karolina S

sobota, 13 grudnia 2014

11 maja, pisała Evelyn

Wyprzedziłam Jessiego i wjechałam między bliźniaków, których po kilku sekundach też zostawiłam w tyle i jadąc na tylnym kole wjechałam swoim motorem na parking przed komendą policji Recordii. Uwielbiałam, kiedy Kim rzucała zaklęcia ochronne na nasze pojazdy. Mogłam wtedy wykonywać przeróżne akrobacje na motorze bez obawy, że coś stanie się mi albo mojemu maleństwu. Zatrzymałam pojazd pół metra przed moją matką która aż cofnęła się z wrażenia. Albo z obawy, że ją rozjadę. Tata stał z tyłu, oparty o jeden z filarów i uśmiechał się do mnie zachęcająco. Zdjęłam kask i przeczesałam ręką włosy. Specjalnie na tę okazję wybrałam chyba najbardziej skąpy strój jak tylko miałam w szafie. Biustonosz z ostrymi ćwiekami i króciutkie dżinsowe spodenki. Do tego ostry makijaż, włosy w nieładzie i najwyższe czarne koturny jakie wygrzebałam w szafie. Moja matka, zszokowana moim widokiem zaczęła przyglądać mi się, aż w końcu jej wzrok padł na złoty kolczyk w moim pępku, a zaraz potem tatuaż w kształcie łezki na lewym biodrze. Uśmiechnęłam się szeroko i popatrzyłam w stronę nadjeżdżających chłopaków. Jak zwykle ciągnęli się z tyłu.
-Pierwsza!-Krzyknęłam niczym małe dziecko do schodzącego z motoru Jessiego.
-Odegram się w inny sposób...-Mruknął mi do ucha, ale na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli.-Więc, co Donovan znowu nabroił?-Spytał moją matkę która patrzyła na nas z niesmakiem.
-Chodźcie...-Warknęła do nas z nieukrywaną złością i skierowała się w stronę budynku. Ścisnęłam mocniej dłoń Jessa. 
Bałam się, ale nie o siebie. Bałam się o niego i wiedziałam, że w rzeczywistości on też obawia się tej współpracy. Widziałam, jak policjanci patrzą na nas kiedy ich mijamy. Uśmiechnęłam się szeroko do kobiety, która od początku przyglądała mi się uważnie. Natychmiast spuściła wzrok zakłopotana.
-Chodźcie do mojego gabinetu.-Powiedział tata, wskazując na nas ręką.-Reszta niech zajmie się swoją pracą.-Ruszyliśmy szerokim korytarzem za mężczyzną.
Doskonale wiedziałam, gdzie, co się znajduje. Znałam każdy centymetr tego budynku. Co prawda najlepiej sale tortur, gdzie moja mama pokazywała mi, jak znęca się nad skazanymi. Mówiła, że w ten sposób próbuje mnie zahartować. Najwyraźniej to jej się udało, tylko chyba nie tak, jak chciała.
Weszliśmy do biura mojego ojca. Nic się nie zmieniło od czasu, gdy byłam tu po raz ostatni. Ciężkie, stare biurko na którym piętrzyły się stosy papierów. Długi regał zapełniony książkami i dokumentami, oraz dwie czarne sofy pod oknem.
-Wczoraj nad ranem brutalnie zgwałcono i zamordowano córkę jednej z członkiń Rady.-Zakomunikował mój ojciec, wskazując nam ręką żebyśmy usiedli. Wziął z biurka brązową kopertę i podał ją Jessiemu. Ten wyjął ze środka kilka zdjęć i zmarszczył brwi, widząc pierwsze. Podał je Jakeowi, a ten Jamiemu.
-Jaki pasztet...Kto by chciał to bzykać...-Mruknął pod nosem młodszy Blackwell za co dostał kuksańca od Jakea.
-Oni nie zrobili tego ze względu na urodę, tylko okrucieństwo tego czynu.-Skarcił go bliźniak, na co ja parsknęłam śmiechem.-No co?-Spytał, zdezorientowany.
-Te słowa zabrzmiały nienaturalnie w twoich ustach.-Powiedziałam między jednym napadem śmiechu a drugim.
Dostałam w rękę zdjęcie i od razu przeszła mi ochota na żarty. Niska, rudowłosa dziewczyna leżała naga w kałuży krwi. Całe jej ciało było ponacinane w różne wzory. Brakowało jednego palca u prawej ręki a z poderżniętego gardła wylewała się krew. Kolejne zdjęcia przedstawiały zbliżenia na dłoń bez brakującego palca, twarz dziewczyny i nacięcia na ciele.
-Morderca dołączył tę kartkę.-Tata podał nam mały kawałek papieru, z boku poplamiony krwią. przeczytałam kilkakrotnie zawarty na niej tekst i aż westchnęłam z przejęcia. W tej chwili do biura weszła Sandra w towarzystwie Codyego i jakiegoś brodatego chłopka.-To jest Sandra, Cody i Mattias. Będą wam pomagać przy sprawie.
-Przyniosłam kawę.-Wtrąciła się Sandra podając nam napoje. Chyba jako jedyna z całej trójki nie była ani trochę zestresowana całą tą sytuacją.
-Czyli w policji piękne kobiety wykorzystuje się do podawana kawy?-Jake uśmiechnął się do niej zadziornie.-Będę miał to na uwadze.-Sandra posłała mu karcące spojrzenie, kiedy żaden z funkcjonariuszy nie mógł tego zauważyć ale on najwyraźniej w ogóle nie zwrócił na to uwagi.
-Donovan chce wybić dzieci wszystkich członków rady.-Stwierdził Jessie obojętnie.
-Ale dlaczego?-Spytał mój ojciec, który rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i popijał kawę. Reed spojrzał na bliźniaków i na mnie.
-Bo domaga się miejsca w Radzie.-Nasz lider spojrzał na Pietera, który najwyraźniej nic nie rozumiał.
-Caleb to nasz brat.-Wyjaśnił szybko Jake, bawiąc się zamkiem od bluzy.-Mamy wspólną matkę, a jego ojciec zasiadał w radzie.-Mój tata wstał i zaczął przechadzać się nerwowo po pomieszczeniu. Najwyraźniej był w szoku po tym, co usłyszał.
-Wiecie, kim był ten mężczyzna?-Spytał po kilku minutach ciszy, przykładając sobie dłoń do czoła i patrząc na nas znad okularów.
-Rune Evans.-Niemal wyszeptał Jake, patrząc na Sandrę. Domyślałam się, jak okropnie dziewczyna w tej sytuacji musi się czuć.
-Donovan łamie prawo. I nie ma znaczenia, kim był jego ojciec. Nie dostanie miejsca w Radzie.-Powiedział w końcu tata, rozpinając koszulę, jakby było mu za gorąco. Było widać, jak ta wiadomość nim wstrząsnęła.-Musicie go schwytać, zanim zaatakuje po raz kolejny.
-Kiedy jego wcale nie będzie łatwo schwytać...-Mruknął jakby do siebie Reed, wyglądając przez okno.-Chyba, że ktoś ma pojęcie, gdzie może być?-Spytał odwracając się do nas.
-A gdyby tak...-Zaczęła Sandra patrząc ukradkiem na Jakea.-Można by skontaktować się z waszą matką.-Zaproponowała a Jamie parsknął śmiechem.
-Chyba nie sądzisz, że usiądę z nią przy kawie i powspominam stare dobre czasy?-Wycedził patrząc chłodno na dziewczynę.-Nie chcę znać tej szmaty...
-Jamie!-Upomniał go surowo Reed, ale blondyn tylko założył ręce na piersi i zaczął gapić się w sufit.-Jeśli wy dwaj nie chcecie, ja mogę z nią pogadać. Albo ktokolwiek inny.-Popatrzył na bliźniaków i na mnie.
-Czyli jaki jest plan?-Spytał Cody. Dopiero teraz zwróciłam na niego uwagę. Siedział wpatrzony w swojego brata, jakby obawiał się, ze zaraz wyciągnie broń i spróbuje rozstrzelać wszystkich w pomieszczeniu.
-Trzeba zapewnić całodobową ochronę członkom Rady i ich rodzinom.-Reed przysiadł na biurku Pietera i zaczął obracać w ręku długopis.-Gdzie są zwłoki tej dziewczyny?
-W prosektorium...
-Świetnie, trzeba przyjrzeć się dokładniej tym nacięciom na jej ciele. Jamie?
-No tak...Dla mnie jak zwykle najgorsza robota. Naprawdę...Kocham swoja pracę!-Wykrzyknął udając szczęśliwego, po czym ziewnął przeciągle.
-Bardzo się z tego cieszę...-Mruknął do niego Jessie a ja przewróciłam oczami.-A dziewczyny pogadają z matką Caleba. Matti...Mogę ci mówić Matti, prawda Matti?-spojrzał w stronę brodacza który lekko pokiwał głową, najwyraźniej zbity z tropu.-Potrzebuję całej dokumentacji na temat Donovana. A Jake skołuje jakiś obiad...-dokończył głaszcząc się po brzuchu i ruszył w stronę drzwi.
-A ja?-Spytał Cody, patrząc z irytacją na starszego brata.
-A ty pójdziesz ze mną.-Machnął na niego ręką Reed, nawet nie odwracając się w jego stronę, po czym wyszedł, pogwizdując pod nosem.
-Motor, czy samochód?-Spytałam Sandrę machając jej kluczykami przed oczami.
-Samochód!-Odpowiedziała w tej samej chwili co mój tata.
-Wybacz skarbie, ale widziałem twoje wyczyny i będę spokojniejszy, jeśli jednak pojedziecie samochodem.-Przerwał na chwilę, uśmiechając się promiennie.-I lepiej, żeby to Sandra prowadziła.-Skrzywiłam się i pokazałam mu język, podobnie jak pękającym ze śmiechu bliźniakom.
Podjechałyśmy z Sandrą pod stary, wyjątkowo zaniedbany dom, z każdej strony obrośnięty bluszczem. Zardzewiała furtka zaskrzypiała złowieszczo, kiedy pchnęłam ją, żeby dostać się na posesję. Gdyby nie to, że był środek dnia to zapewne wróciłabym na komendę i zdecydowała się tu wrócić dopiero z obstawą w postaci Jessa i bliźniaków.
-Ej, jesteś pewna, że to nie jakaś wiedźma, czy coś?-Spytałam Sandrę wesoło, chociaż w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu. Dziewczyna westchnęła głośno i ruszyła za mną po starych, drewnianych schodach.
-Na pogrzebie taty wydawała się normalna...-Szepnęła niepewnie. Zapukałam do drzwi modląc się, żeby ktoś otworzył, bo inaczej miałyśmy wejść i przeszukać mieszkanie.
Niestety, po kulturalnym pukaniu, które z czasem zmieniło się w moje walenie pięścią w stare drzwi, nikt nam nie otworzył. Sandra wyjęła z za paska broń a ja zamachnęłam się i wyważyłam drzwi kopniakiem z półobrotu. Weszłyśmy do środka, gdzie było dużo ciemniej niż na zewnątrz i wszędzie unosiła się gęsta mgła. Zaczęłyśmy rozglądać się ostrożnie po domu, który wyglądał jakby został opuszczony już dawno temu.
-Może ona teraz mieszka gdzie indziej?-Szepnęła Sandra wchodząc ostrożnie do łazienki.
-Nie sądzę...-Spojrzałam na stojącą przy zlewie szklankę z niedopitą krwią . Była świeża, nawet bardzo świeża. Jakby ktoś zostawił ją z nadzieją późniejszego dopicia.
Spojrzałyśmy po sobie i już wiedziałyśmy, że kobieta jest gdzieś w pobliżu, tylko się ukrywa. Ale nie spodziewałyśmy się, że stanie w drzwiach ubrana w sam szlafrok i będzie celować do nas z karabinu. W innych okolicznościach wydało by mi się to śmieszne, ale nie teraz. Kobieta patrzyła na nas z wyraźnym strachem, ale mimo to drżącymi rękoma trzymała broń.
-Niech pani nie robi żadnych głupstw...-Powiedziała Sandra, wyciągając w jej stronę rękę.-Chciałyśmy tylko porozmawiać na temat...
-Zamknij się i rzuć broń!-Krzyknęła kobieta na co obie podskoczyłyśmy, zaskoczone.
Skorzystałam z chwili jej nieuwagi, kiedy mierzyła do Sandry i wyciągnęłam lekko rękę w jej stronę. Stojąca na parapecie za kobietą paprotka poruszyła się nieznacznie, po czym wystrzeliła w górę i zaczęła ciasno oplatać ją swoimi nienaturalnie dużymi liśćmi. Sienna krzyknęła głośno i zaniosła się szaleńczym szlochem.
-Tato? Przyślij tu kogoś.-Powiedziałam do słuchawki, kiedy Sandra pakowała skutą Siennę do radiowozu.
-Coś się stało?-Spytał z troską w głosie.
-Były drobne komplikacje, ale już wszystko okej.-Zapewniłam.-Ale to miejsce jest dziwne...I ja tu na pewno nie zostanę.-Powiedziałam stanowczo, przedzierając się przez gęsty bluszcz.
-Dobrze już wysyłam tam Mattiasa i Jakea.-Powiedział jak zwykle rzeczowo, po czym rozłączył się bez pożegnania.

Poczekałyśmy aż przyjadą chłopaki i niemal natychmiast wróciłyśmy na komendę. Coś mi nie pasowało w tym domu, tylko nie wiedziałam jeszcze, co. 
*  *  *
Witam tych, którzy nadal tu zaglądają i bardzo przepraszam, że rozdział ukazał się dopiero dzisiaj. Jest to spowodowane głownie moim lenistwem i odkładaniem wszystkiego na ostatnią chwilę, więc możecie śmiało mieć do mnie o to pretensje. 
Jeśli chodzi o rozdział, to mam do was kilka pytań, a mianowicie: 
Pierwsze: Czy uważacie, że w domu Sienny rzeczywiście dzieje się coś niezwykłego? 
Drugie: Czy matka Evelyn rzeczywiście chce współpracować z chłopakami, czy jest to tylko pułapka i w rzeczywistości chce się pozbyć ich wszystkich? 
I Trzecie, czyli czy waszym zdaniem ta współpraca w ogóle mogłaby przynieść jakieś pozytywne rezultaty? 
Bardzo chciałabym poznać wasze zdanie w tych kwestiach :)
Kiedy następny rozdział nie wiem, ale pewnie Karolina jest bardziej obowiązkowa ode mnie, więc doda szybciej :P
Pozdrawiam :*