środa, 28 stycznia 2015

13 maja, pisała Evelyn.

Wczesne wstawanie zdecydowanie nie jest tym, za czym tęsknię z lat szkoły. To między innymi dlatego przyłączyłam sie do chłopaków. Tam południe, to dopiero wczesny poranek, kiedy na śniadanie schodzi się bez makijażu, z rozczochranymi włosami i w ulubionym, różowo czarnym szlafroczku. A tak, stoję przed komendą o ósmej rano i akurat dzisiaj, kiedy tak ładnie ułożyłam sobie włosy, musiał wiać ten pieprzony wiatr. Spojrzałam kątem oka na Jessa bo wiem, że jego bawią żarty typu: Pobawmy sie wiatrem i zepsujmy Evelyn fryzurę!
Niestety, chłopak wydawał się tak samo niezadowolony jak ja. Na dodatek jakaś niedorozwinięta wytapetowana lalunia stwierdziła, że nie wie, czy mamy uprawnienia żeby móc swobodnie poruszać się po komendzie i rzekomo poszła się kogoś zapytać. Popatrzyłam na Jamiego który wyglądał jak wulkan, szykujący się do wybuchu.
- Uśmiechnij się, brat! Złość piękności szkodzi, a Ty nie masz czym szastać! - Uśmiechnął się szeroko Jake, który do tej pory majstrował coś przy swoim motorze. - Tak swoją drogą to czuję się trochę zniesmaczony. Po tym, co ostatnio nabroiliśmy, powinniśmy być bardziej rozpoznawalni.
- Jak Cię pieprznę...- Zaczął młodszy Blackwell, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Mattias.
- No, nareszcie ktoś się po nas pofatygował... - Warknęłam wchodząc do środka i od razu kierując się w stronę schodów, na drugie piętro, do biura taty.
- Nie słuchaj jej. Okres jej się spóźnia i gwiazdorzy... - Usłyszałam szept Jake'a, przez co miałam ochotę go normalnie trzasnąć.
- Słyszałam to. - Wypaliłam przez zaciśnięte zęby i bez pukania weszłam do gabinetu taty.
Mężczyzna siedział za biurkiem i wypełniał jakieś papiery, których stosy piętrzyły się dookoła niego. Popatrzył na mnie i od razu uśmiechnął się radośnie.
- Jesteśmy! - Oświadczyłam siadając na skraju biurka.
- Widzę. I doceniam, że jesteście tak wcześnie. Wiem, jak dużo musiało Cię to kosztować. - Powiedział i zaśmiał się, jednocześnie uzupełniając jakiś świstek.
Wywróciłam oczami i upiłam łyk jego kawy, stojącej na biurku. Udałam, że nie zwróciłam uwagi na to, że nadal parzy ją w kubku z Kubusiem Puchatkiem, który podarowałam mu na urodziny, jako mała dziewczynka. Tak. W wieku siedmiu lat wydawało mi się, że to świetny prezent.
- To jaki plan na dziś? - Zapytał Jamie rozsiadając się na sofie. - Muszę być wcześniej w domu, więc nie traćmy proszę czasu na przyjemności. - Uśmiechnął się sarkastycznie.
- W pierwszej kolejności trzeba przeszukać dokładnie dom Sienny. Z tego co mi wiadomo, to możliwe, że kobieta uprawiała tam czarną magię. - Powiedział tata bawiąc się długopisem. Popatrzyłam na Reeda. Pokiwał wolno głową i spojrzał na bliźniaków i Cody'ego, który właśnie wszedł.
- Świetnie. Czyli Cody, ja i Evelyn zajmiemy się nawiedzonym domem, a Jake i Sandra pojadą sprawdzić, czy domy członków rady są dobrze zabezpieczone. Trzeba mieć pewność, że nic im nie grozi. - Dokończył patrząc na mojego ojca. - A Matt pokaże Jamiemu waszą zbrojownię. Trzeba zobaczyć, czy wasza broń się do czegokolwiek nadaje...
- Co masz dokładnie na myśli? - Spytał Pieter z nutką niezadowolenia w głosie.
- Caleb zna się na broni. Na pewno dysponuje kilkoma ciekawymi zabawkami. - Mruknął Jess podchodząc do okna. - Musimy wiedzieć, czy w razie ataku mamy się czym bronić, czy mamy polegać jedynie na swoich mocach. - Gwałtownie otworzył dłoń, a wywołany przez to wiatr zdmuchnął z biurka kilka kartek. Chłopak zaśmiał się widząc moją niezadowoloną minę.
-W takim razie dobrze. - Stwierdził tata łapiąc się dłońmi za skronie. - I jeśli to wszystko, to prosiłbym żebyście mnie zostawili. Mam masę papierkowej roboty... - Westchnął zbierając porozrzucane kartki.
Nie trzeba było pytać, żeby domyślać się, jak bardzo Jake się cieszy na myśl, że będzie mógł chociaż te parę godzin spędzić w towarzystwie Sandry.
- Pamiętaj, że to ma być wyjazd służbowy. - Upomniałam go. - Żadnych szybkich numerków na tylnych siedzeniach. - Pogroziłam mu palcem. Blondyn wywrócił oczami i zarumienił się lekko, na co ja parsknęłam śmiechem.
- No dobrze, pani Blood. - Powiedział spuszczając wzrok niczym małe dziecko, po czym wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
Wsiadłam na tylne siedzenia samochodu, bo na przednich usiedli Cody jako kierowca i Jessie na miejscu pasażera. Jak tylko ruszyliśmy, starszy Reed włączył radio i zwiększył głośność do maksimum. Cody niemal od razu wyłączył urządzenie, ale jego brat nic sobie z tego nie robiąc, ponownie je włączył.
- To ja kieruję, a mnie osobiście rozprasza głośna muzyka w czasie jazdy. - Stwierdził kwaśno, patrząc w lusterko wsteczne.
- Natomiast ja jestem pasażerem, więc to do mnie należy relaksowanie się jazdą. - Skwitował Jess ponownie włączając urządzenie i zakładając ręce za głowę. Jego młodszy brat warknął coś pod nosem, ale nie odezwał się więcej i pod dom Sienny dotarliśmy w niemal całkowitej ciszy.
Wysiedliśmy i mimo że nie było jeszcze południa, wokół domu roznosiła się gęsta mgła. Furtka zaskrzypiała złowieszczo, kiedy Jess pchnął ją, żeby później chodnikiem dostać się do drzwi, które były uchylone. Już wcześniej zarówno budynek, jak i cała posesja wydawały mi się nieco dziwne, ale teraz miałam już stuprocentową pewność, że coś jest nie tak.
-My sprawdzimy piwnicę, a ty rozejrzyj się na parterze. - Zadecydował starszy Reed i razem z bratem zeszli na dół, po skrzypiących schodach.
Weszłam do kuchni, gdzie nadal stała szklanka z teraz już zaschniętą krwią, oraz przerośnięta paprotka. Rozejrzałam się dookoła. Pęknięta szyba w oknie i niegdyś pewnie białe, teraz poszarzałe od kurzu firanki tylko dodawały miejscu upiorności. Zauważyłam wąskie drzwi, zamknięte na kłódkę. Z pozoru wyglądały jak wejście do spiżarni, ale która gosposia tak strzegłaby swoich konfitur, żeby je zakluczać? Rozejrzałam się w poszukiwaniu klucza, ale nigdzie go nie zauważyłam. Pociągnęłam za kłódkę i stwierdzając, że trzyma się wyjątkowo mocno, wyjęłam wsuwkę z włosów i spróbowałam włożyć ją do zamka. Ta wyskoczyła z niego natychmiast, jakby ktoś ją wypchnął. Zrobiłam to ponownie, ale afekt był ten sam. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zaklęcie pieczętujące. Odwróciłam się w stronę stojącej na lodówce paprotki, Wyglądało na to, że roślina miała mi pomóc już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni. Wyciągnęłam rękę do przodu i już po chwili poczułam, jak cała moja energia skupia się w wewnętrznej części dłoni. Paproć zaczęła rosnąć bardzo szybko a po chwili oplatała już korzeniami lodówkę, na której wcześniej grzecznie siedziała w doniczce. Liśćmi większymi niż ja, sięgnęła drzwi do spiżarni i po chwili wślizgiwała się już szparami do środka. Roślina zaczęła napierać na drewno a deski w drzwiach wykrzywiać się nienaturalnie. Po chwili z trzaskiem upadły na ziemię. Nie minęło kilka sekund, a odłamki drzwi ponownie zaczęły zbierać się w całość by uniemożliwić wejście do spiżarki, ale liście i korzenie paprotki skutecznie im to uniemożliwiały. Zajrzałam do środka ale w ciemności dostrzegłam tylko metalowe naczynie z pokrywką i widocznymi na niej złotymi literami.
- Evelyn! - Usłyszałam przerażony krzyk Jessiego z góry i bez zastanowienia ruszyłam w tym kierunku. Wbiegłam po drewnianych schodach na niewielki korytarz i słysząc szuranie weszłam do dużego pokoju z szafą pod jedną ścianą i zaniedbanym łóżkiem pod drugą.
- Gdzie jesteś? - Zapytałam przerażona, rozglądając się dookoła. Usłyszałam kroki i już po chwili do pokoju wbiegli Cody i Jess, obaj wyraźnie zdenerwowani.
- Co jest? - Zapytał młodszy Reed z wyraźnym niepokojem.
- Jak to co? - Spytałam patrząc na nich. - Wołaliście mnie! - Chłopaki popatrzyli po sobie zdumieni, po czym zwrócili się do mnie:
-To ty krzyczałaś, że potrzebujesz pomocy... - Mruknął zdezorientowany Cody w chwili, kiedy drzwi do pokoju zamknęły się z hukiem. Obróciliśmy się do siebie plecami, każdy gotowy do ataku. Drzwi do szafy otworzyły się a potem zamknęły z trzaskiem, a od ścian odbił się echem złowieszczy śmiech jakiejś kobiety.
- Czy to jest...
- Duch? - Przerwał Jessiemu Cody niepewnym głosem. - Możliwe. Mieliście kiedyś z jakimś do czynienia?
- Nie... - Szepnęłam przełykając ślinę.
- Coś musiało go zdenerwować. - Szepnął Jess, kiedy z szafy zaczęły wyskakiwać szuflady i z impetem uderzać o ścianę, uszkadzając ją przy tym.
- A... - Zaczęłam nieporadnie, uchylając się przed kolejną „latającą szufladą”. - Jeśli użyłam swoich mocy, żeby zniszczyć zaklęcie pieczętujące jej grób... - Mruknęłam cicho, przypominając sobie metalowe naczynie, które zapewne było urną.
- To jesteśmy w dupie. - Skwitował Jessie, kiedy rozległ się złowieszczy śmiech.
W pewnej chwili z łóżka zerwała się narzuta i poleciała w stronę Cody'ego, owijając mu się dookoła szyi. Chłopak zaczął się dusić, a my oboje z Jessem próbowaliśmy mu pomóc, jednak duch był silniejszy nawet od wampira. Poczułam na sobie wbijające się w moje nadgarstki szpony, odrywające mnie od Reeda, po czym silne pchnięcie zmuszające mnie do uklęknięcia. Ciało młodszego z braci uniosło się do góry, nadal szamocząc i broniąc a Jessie, który do tej pory próbował mu pomóc, przygniatany był przez jakąś upiorną siłę do ściany.
Wtem rozległ się władczy głos, nakazujący coś w nieznanym mi języku. Powtarzająca kilka razy tę samą komendę Kim weszła do pokoju, otwierając drzwi machnięciem dłoni. Jej włosy unosiły się w górze, jakby żyły własnym życiem, a dziewczyna szła spokojnie w stronę nadal szamoczącego się Cody'ego. Chłopak upadł bezwładnie na ziemię, a już chwilę później klęczał obok niego Jessie.
Kim mówiła coś w starym języku wiedźm, którym te kiedyś posługiwały się na co dzień, aby nikt nie zrozumiał, co mają sobie do przekazania. Dzisiaj nikt już nie używał go tak często, ale czarownice nadal przekazywały go sobie z pokolenia na pokolenie, gdyż zwiększał on ponoć siłę zaklęć. Dziewczyna stanęła na środku pomieszczenia, i trzymając w jednej ręce metalową urnę, w drugą wzięła garść prochów ze środka i zaczęła rozsypywać je dookoła siebie, tworząc z nich okrąg. Postawiła urnę na jego środku i wyszła na zewnątrz, unosząc ręce do góry. Głośno powtarzała sześć słów. Po chwili zobaczyłam, jak tuż nad urną formuje się postać starej kobiety z rozczochranymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami, oraz wielkimi szponami i kłami. Oczodoły miała puste i wydawała z siebie dziwny syk, wskazując przy tym na Kim.
- Odejdź! - Rozkazała w końcu Kim, a z prochów rozsypanych dookoła ducha buchnął ogień.
Przez chwilę było jeszcze słychać zawodzenie upiora, po czym wszystko ucichło. Jedynym śladem pozostałym po zmarłej kobiecie był wypalony w podłodze okrąg. Staliśmy przez chwilę i w osłupieniu gapiliśmy się na Kim.
-Dlaczego tu przyszłaś? - Jessie spytał w końcu, dysząc ze zmęczenia dziewczynę. Ta uśmiechnęła się tylko i poprawiła rozczochrane włosy.
-Magic od rana niespokojnie mruczał. Zawsze tak robi, kiedy wyczuwa coś niepokojącego z zaświatów. - Wzruszyła ramionami, mając na myśli czarnego kota, który liczył sobie już prawie trzysta lat a jego opiekunami były jeszcze babcie i prababcie Kim i Lina.
Kiedyś dziwiłam się, że zwykły mruczek żyje tak długo, ale dziewczyna opowiedziała mi, że kot po śmierci został przywrócony do życia przez potężną wiedźmę i poza tym, że jest nieśmiertelny, potrafi łączyć się i rozmawiać z istotami z zaświatów.
- Okej. - Westchnęłam łapiąc się za głowę. - Nie wiem jak wy, ale ja mam dość. Jadę z powrotem na komendę. - Mruknęłam czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach i nieodpartą potrzebę pożywienia się.
- Kim, zostań z nami. - Poprosił starszy Reed, podczas gdy młodszy nadal rozmasowywał obolałą szyję. - Skoro nic już nie stoi na przeszkodzie, dokończymy przeszukiwać dom.
Wyszłam na zewnątrz i od razu poczułam się lepiej. Świeże powietrze to zdecydowanie to, czego mi było trzeba. Właściwie to miałam ochotę na jakąś samotną wycieczkę do lasu, najlepiej konno. Nic tak nie odpręża osoby mającej moc panowania nad żywiołem ziemi, jak obcowanie z naturą. Mimo, że na co dzień nie potrafiłabym odmówić sobie ciepłej ody ani internetu, to czasami dobrze jest wypocząć z daleka od tego wszystkiego.
Myśląc o tym wsiadłam do samochodu, zostawiając na podjeździe jedynie czerwony Kabriolet Kim i ruszyłam przed siebie. Droga jaką musiałam pokonać aby dojechać na komendę nie była długa, ani też zbyt skomplikowana. Jechałam słuchając muzyki w radiu, kiedy nagle pędzący zawrotną szybkością bus nie wyhamował i uderzył w tył mojego samochodu. Wysiadłam, trzaskając drzwiami, gotowa porządnie przyłożyć sprawcy wypadku, ale z pojazdu nikt nie wysiadał. Pociągnęłam za drzwi od strony kierowcy, jednak te nie ustąpiły. Usłyszałam szmer za sobą i odwróciłam się, chcąc sprawdzić, co to takiego. Jednak jedynym, co zobaczyłam był kij bejsbolowy, który ułamek sekundy później wylądował na moim czole. Zgięłam się czując niewyobrażalny ból i już miałam posłużyć się swoją mocą, żeby dać popalić osobie, która odważyła się mnie uderzyć, jednak coś mocno zacisnęło się na moim nadgarstku. Silne pieczenie rozeszło się po całym moim ciele i dopiero po chwili zorientowałam się, że to sprawka urządzenia blokującego moje moce. Ktoś wstrzyknął mi coś w szyję w mało delikatny sposób. Powoli traciłam siły na to, żeby się bronić, aż w końcu bezwładnie upadłam na ziemię. 
*  *  *
Mogę tylko błagać, żebyście mnie nie zabijały. Miałam dodać zaraz po nowym roku, ale nie miałam czasu, a potem jeszcze laptop mi nawalił i nawet nie było, jak. Ale osobiście (wyjątkowo) jestem zadowolona z rozdziału. Wyszedł dokładnie tak, jak chciałam i jest jakby bardziej w klimatach fantasy, bo ostatnio robił się z opowiadania kryminał xD Piszcie swoje opinie co do niego :) 
Miłej lektury :*