W lustrze odbijała się blada
postać ubrana w czarną sukienkę do kolan i szpilki w tym samym kolorze. Jasnobrązowe
włosy splecione w warkocz opadały na lewe ramię. Minęła chwila zanim dotarło do
mnie, że owa postać to ja. Pod oczami miałam ciemne cienie, które były wynikiem
nieprzespanej nocy. Z dołu dobiegły mnie głosy zbierających się w salonie
ludzi. Pogrzeb. Takie uroczystości wśród społeczeństwa wampirów odbywają się
rzadko. Mamy niską śmiertelność. Rozejrzałam się po pokoju, w którym mieszkałam
przez 18 lat swojego życia. Nic się w nim nie zmieniło odkąd się wyprowadziłam.
Te same fioletowe ściany i białe meble. Nad komodą nadal wisiały moje pierwsze
baletki oraz zdjęcie z pierwszego występu. Nawet poduszki na łóżku są ułożone w
ten sam sposób.
Wzdychając ciężko
ruszyłam na dół, aby wesprzeć mamę w witaniu żałobników. W salonie i jadalni
jest już wiele osób. Wszyscy mają ciemne ubrania symbolizujące smutek po zmarłym.
W oddali Izma, obejmuje moją matkę ramieniem. To dziwny widok, ponieważ obie
kobiety nie przepadały za sobą. Najwyraźniej żałoba łączy. Stojąc tak w
korytarzu marzyłam jedynie o tym, aby zniknąć. Nie musieć patrzeć na zapłakaną
twarz mojej matki oraz na smutek innych.
Wolałabym przeżywać
swoją rozpacz po utracie ojca w samotności, niestety jest to tylko pobożne
życzenie.
Pukanie do drzwi wyrywa
mnie z odrętwienia, w którym się znalazłam. Otworzyłam je i stanęłam oko w oko
z ładną blondynką w średnim wieku. Jej twarz zdobiły nieliczne zmarszczki, a niebieskie oczy
spoglądały na mnie ze smutkiem. Kształt i kolor oczu wydawał mi się dziwnie znajomy.
-Witam. – Powiedziała
cicho blondynka przyglądając się mojej twarzy. – Nazywam się Sienna Montgomery
i jestem.. – Przerwała na chwilę uśmiechając się smutno. – To znaczy byłam
znajomą Pani ojca.
Wpatrywałam się w nią z
lekko rozchylonymi ustami. Nie musiałam do niej jechać! Wszystkie odpowiedzi
znalazły się na wyciągnięcie ręki. W tym czarnym tunelu, w którym się znalazłam
pojawiło się światełko.
-Dzień dobry. – Odparłam
przepuszczając ją w drzwiach. – Pani Montgomery..- Zaczęłam niepewnie przyglądając
się jej z zaciekawieniem. – Muszę z Panią poważnie porozmawiać, jednak
wolałabym to zrobić po pogrzebie.
Kobieta patrzyła na mnie
ze zdziwieniem i strachem.
- O co chodzi? –
Zapytała, a w jej tonie wyczułam rezerwę.
-Głównie o Pani synów. –
Szepnęłam podchodząc na tyle, blisko aby mnie usłyszała. –O Jake’a i Jamiego.
Sienne uniosła wysoko
brwi, a na jej twarzy odmalował się szok.
-Nikomu nie powiem, że
to Pani. – Obiecałam szybko. - Ale naprawdę zależy mi na rozmowie.
-Dobrze. – Zgodziła się
blondynka nie patrząc na mnie. Bawiła się nerwowo guzikiem od dopasowanego żakietu.
Dotknęłam lekko jej ramienia na znak, że dziękuję ruszyłam w kierunku mojej
mamy.
-Sandra. – Powiedziała
kobieta, która mnie urodziła i przytuliła się mocno. Pogłaskałam ją po plecach
powstrzymując łzy, cisnące mi się do oczu. Musiałam być silna dla niej.
-Jestem tu mamo. –
Szepnęłam jej do ucha. Vanja odsunęła się ode mnie, ale nadal trzymała ręce na
moich ramionach.
-Tata był z Ciebie
bardzo dumny. – Szepnęła brunetka patrząc mi w oczy. Tym razem nie zdążyłam
powstrzymać łez, które zaczęły spływać po moich policzkach.
-Wiem mamo. – Szepnęłam
ocierając twarz.
-Jak się czujesz? –
Zapytała nagle Izma, która niewiadomo skąd pojawiła się przy nas. Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem. – Mruknęłam
wbijając wzrok w kolorowy dywan pod moimi stopami.
-Jak dowiedziałaś się o
śmierci Runego? – Zapytała kobieta wbijając we mnie swoje przenikliwe
spojrzenie. Z niedowierzaniem pokręciłam głową.
-To chyba nie jest
miejsce ani czas na takie pytania! – Ból w moim głosie przywołała kobietę do porządku.
Pani Blood kiwnęła jedynie głową i oddaliła się do swojego męża.
Uroczystości pogrzebowe nie trwają u nas długo. Najpierw żałobnicy spotykają się w domu zmarłego, żeby potem razem
pojechać na cmentarza. Tam czekała na nas osoba uprawniona do odprawiania
pogrzebów. W tym przypadku był to niski, krępy mężczyzna w czarnym garniturze.
Siwe włosy związane miał w kucyk z tyłu głowy. Stał na podwyższeniu, a obok
niego na stosie stała prosta drewniana trumna. Tak, palimy naszych zmarłych,
ponieważ ciało wampira rozkłada się zacznie dłużej niż ciało człowieka.
Śmieszny facecik wygłosił mowę o szlachetności i odwadze mojego ojca. Kiedy słuchałam jego słów zachciało mi się
śmiać. Jak osoba nieznająca Runego Evansa wygłasza na jego temat opinię?
Gdy mowa dobiegła końca
wraz z mamą i Izmą podeszłyśmy pod stos. Chwyciłam do ręki pochodnie, a
kobiety, które mi towarzyszyły uczyniły to samo. Przytykając ogień do drewna
pod trumną czułam ogromny ból. Widząc jak wszystko zajmuje się ogniem wstrząsnął
mną szloch, którego nie mogłam powstrzymać. Już nigdy go nie zobaczę, nie
przytulę się do niego. nie usłyszę jego głosu ani śmiechu.
Nie wiem jak długo
stałyśmy we trzy, wpatrzone w dogasające płomienie. Z zamyślenia wyrwał nas
Pieter, który stanął za naszymi plecami i chrząknął.
-Pora wracać. – Oznajmił
głębokim głosem. Izma wzięła go pod ramię i powoli ruszyli do auta. Objęłam
mamę ramieniem i poszłyśmy w ich ślady.
W domu od razu zaczęłam
rozglądać się za Sienną. Dostrzegłam ją siedzącą na tarasie z lampką wina.
Usiadłam obok niej wpatrując się w niczym niezmąconą wodę w basenie.
-Zobacz jak promienie
słońca igrają z wodą. - Szepnęła kobieta nie patrząc na mnie. - O czym chciałaś
porozmawiać?
Przez chwilę milczałam
nie wiedząc, od czego zacząć.
- Wiem, że ma Pani z
moim ojcem syna. - Powiedziałam przypatrując się twarzy blondynki. - Caleba
Donovana. Ale mnie interesuje czy Jamie i Jake Blackwellowie też są synami
mojego ojca.
-Po, co Ci to wiedzieć?
- Zapytała Sienna upijając łyk wina.
-Muszę znać prawdę. -
Mój głos zabrzmiał bardzo cicho i nie miałam pewności czy kobieta mnie
usłyszała.
-Kiedy zaszłam w
ciążę z chłopcami nie spotykałam się już z Twoim ojcem od pół roku. - Łzy
radości wypełniły mi oczy, a ja nie próbowałam ich powstrzymać. Mój smutek
spowodowany utratą ojca przytłumiło uczucie szczęścia. Nie jesteśmy rodzeństwem!
Nie łączą nas więzy krwi!
-Dziękuję Pani. -
Powiedziałam z uśmiechem na ustach. Wstałam z zamiarem powrotu do salonu.
-Jesteś z Jake’iem czy Jamiem?
– Dobiegł mnie głos blondynki, kiedy się odwróciłam.
-Z Jakeiem. - Chyba
zareagowałam zbyt emocjonalnie. Gdybym była spokojna nie udałoby się jej
odgadnąć naszej zażyłości. Z drugiej strony przed nią nie musiałam ukrywać, że go kocham.
-Przekażesz moim
chłopcom wiadomość? - Jej cichy głos przerwał moje zamyślenie.
-Oczywiście. - Zapewniłam
ją podchodząc bliżej. W jej pięknych niebieskich oczach zalśniły łzy.
-Powiedz im, że ich
kocham. - Wydusiła z siebie. - Nie chciałam ich zostawiać, ale nie miałam
wyboru. Mogłam albo porzucić Caleba i zostać z nimi i ich ojcem.. Albo zostawić
ich w dostatku i odejść z trzecim synem.
-Powtórzę im Pani słowa.
- Obiecałam i odwróciłam się w stronę przesuwanych drzwi. Stała w nich Izma z
nonszalancją oparta o framugę.
Od jak dawna tu była?
Ile zdołała usłyszeć?
-Mama Cię szukała. -
Powiedziała wpatrując się we mnie intensywnie. Zmusiłam swoje usta do uśmiechu
i przeszłam obok niej. Wzrok kobiety wędrował za mną powodując nieprzyjemne
uczucie. Wie o wszystkim? A może się po prostu domyśla? - Rozmowa z
kochanką ojca to chyba zły pomysł. - Mruknęła, kiedy byłam obok niej.
-Miałam do niej sprawę.
- Rzuciłam z obojętnością wchodząc miedzy ubrane na czarno postacie.
Ponieważ moja mama postanowiła nocować u przyjaciółki ja mogłam ze spokojem
jechać do Piekła. Wcześniej napisałam Jake'owi smsa, żeby po mnie wyszedł.
Kiedy wjechałam na parking on już na mnie czekał. Miał ciemne spodnie i koszulkę, która podkreślała jego mięśnie. Moje serce zabiło mocniej,
kiedy go zobaczyłam. Wysiadłam z samochodu i szybko pokonałam dzielącą nas
odległość. Wpiłam się w jego usta, wplatając palce we włosy. Blackwell przyciągnął
mnie do siebie tak, że nasze ciała się stykały. Jego dłonie zsunęły się na moje pośladki.Oderwałam się od niego i
poszukałam jego oczu.
-Na pogrzebie ojca
rozmawiałam z Twoją matką. - Powiedziałam cicho obserwując jego reakcję.
Zmarszczył brwi i zacisną usta w wąską linię. - Nie jesteśmy rodzeństwem Jake.
Szeroki uśmiech
rozjaśnił jego oblicze. Blondyn uniósł mnie wysoko do góry i obrócił się dokoła.
-Sandra jak ja się
cieszę! - Krzyknął głośno, po czym wybuchnął śmiechem. Znowu go pocałowałam tym
samym tłumiąc jego śmiech. -Chodźmy na górę! Pochwalmy się naszym szczęściem.
Kiwnęłam głową na znak,
że się zgadzam. Szybko pokonaliśmy odległość do posiadłości w Piekle. Evelyn
leżała na kanapie z głową złożoną na udach Jessiego. Jamie siedział na ziemi
ostrząc jeden ze swoich noży. Sylvia znajdowała się na fotelu z nogami
przerzuconymi przez jedną z poręczy i obserwowała poczynania swojego partnera, natomiast Felix i Lily oglądali coś ja
telefonie dziewczyny. Kiedy weszliśmy do środka oczy wszystkich zwróciły się na
nas.
-Jamie. - Powiedziałam z
powagą, a chłopak uniósł wysoko brwi. - Wiem, że marzyłeś o tym abym było Twoją
siostrą. - Przerwałam na chwilę patrząc jak chłopak blednie. - Niestety nie
dostąpisz tego zaszczytu.
Evelyn pisnęła z radości
i szybko do mnie doskoczyła przytulając się. Lily wstała i wyjęła z barku szampana.
- Mamy dzisiaj dwie okazje do świętowania. - Oznajmiła rozlewając musujący płyn
do wysokich kieliszków. - Udana akcja i radosną nowinę!
Przyjęłam swój kieliszek
zastanawiając się, o co jej chodziło z tą udana akcją. Spojrzałam pytająco na
Jake'a. Chłopak tylko pokręcił głową i pocałował mnie we włosy.
-Później. - Wyszeptał
splatając swoje palce z moimi. Uśmiechnęłam się do niego uradowana, ale już po
chwili znowu się zasępiłam. Czułam się, że zdradzam swojego ojca ciesząc się
dzisiejszego dnia, zamiast go opłakiwać. Usiadłam na kanapie i zaczęłam wolno
sączyć szampana.
- Nie smuć się. -
Powiedziała cicho Lily siadając obok mnie. - Twój tata cieszyłby się Twoim
szczęściem.
-Wiem, ale i tak czuję
się winna. - Odparłam siadając wygodniej. - Powinnam go opłakiwać.
Syrena poklepała mnie po
kolanie, ale nie odezwała się. Siedziałam chwilę obserwując swoich nowych
znajomych, którzy się radośnie przekrzykiwali. Wolno wstałam i wyszłam na korytarz,
a później na zewnątrz. Usiadłam na kamiennych schodach i zapatrzyłam się na
zachód słońca.
-Nie powinnaś siedzieć
na betonie. - Usłyszałam cichy głos Blackwella.
-Nic mi nie będzie. -
Odparłam uśmiechając się delikatnie. Chłopak usiadł obok, obejmując ramieniem.-
To teraz opowiedz mi o tej akcji.
-Nie ma, o czym
opowiadać. - Wzruszył ramionami całując mnie w policzek. - Potrzebowaliśmy
zastrzyku gotówki, więc napadliśmy na konwój z pieniędzmi i tyle.
Poczułam dreszcz
przebiegający mi po całym ciele. Po prostu napali na konwój. To przecież nic
takiego. Wyprostowałam się mimowolnie.
- I to jest takie
świetne? - Zapytałam siląc się na obojętny ton. Jake przeczesał dłonią włosy i
wyszczerzył do mnie zęby.
-No w zasadzie.. -
Zaczął, ale przerwałam mu zanim dokończył swoją wypowiedź.
-Ile osób ucierpiało? -
Mój głos był chłodny i stanowczy. Blackwell wyglądał na oszołomionego.
-Sandra, o co Ci chodzi?
- Zdziwił się marszcząc brwi. - Nie wiem ile. Nie liczyliśmy zwłok.
-I mówisz o tym tak
spokojnie! - Krzyknęłam zrywając się na równe nogi. - Zginęli niewinni ludzie!
Mieli rodziny, plany na przyszłość!
-Chyba za bardzo się
przejmujesz. - Powiedział wzruszając ramionami. Na chwilę zabrakło mi tchu.
-Przejmuję? -
Wściekłość, która pojawiła się znikąd znalazła upust w moich słowach. -
Mordowanie według Ciebie jest niczym? Krzywdzenie innych to zabawa? - Zaśmiałam
się gorzko czując łzy pod powiekami. - Czy na prawdę nie masz w sobie za grosz
empatii czy współczucia?
Odwróciłam się od niego
oddychając ciężko.
-A gdyby ktoś zamordował
kogoś dla Ciebie ważnego? - Zapytałam cicho. Nagle przypomniały mi się słowa,
które kazała przekazać mi Sienna.-Mam wiadomość od Twojej mamy.
-Nie chcę jej słyszeć! -
Warknął chłopak gniewnym tonem.
-No tak. - Powiedziałam
głosem wypranym z emocji. - Lepiej jest udawać, że Cię zostawiła niż pomyśleć,
co mogła czuć kobieta musząca wybierać między swoimi dziećmi. - Pokręciłam z
niedowierzaniem głową. - Chyba pochodzimy z dwóch różnych światów Jake. - Gdy
tylko wypowiedziałam te słowa odwróciłam się i ruszyłam do swojego samochodu.
Nie obejrzałam się ani razu, żeby na niego spojrzeć. Kocham go. Jest dla mnie
cholernie ważny i nie chcę go stracić, ale nie potrafię akceptować takiego zachowania.
Tej obojętności wobec mordowania i zadawania innym cierpienia. Poczułam, że
Blackwell chwyta mnie za ramię.
-Proszę zaczekaj. –
Powiedział cicho. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy, które
wyrażały żal.
* * *
Tak jak było obiecane, wasza aktywność poskutkowała szybkim dodaniem kolejnego rozdziału ;)
Te 10 komentarzy sprawiło nam dużo radości, dlatego liczę, że i tym razem się postaracie.
Co sądzicie o zachowaniu Jake'a?
Pozdrawiam.
Karolina S