czwartek, 21 sierpnia 2014

2-3 maja, pisała Evelyn

Kierowałam się w stronę kuchni, skąd dochodziły niesamowite zapachy. Nic dziwnego, w końcu Jake wrócił do domu. Chyba nie muszę mówić, jak się zdenerwował kiedy zobaczył zawartość naszej lodówki. Od razu wysłał Lily i Kim na zakupy do pierwszego wymiaru, bo przecież wycieczka do Recordii mogłaby skończyć się tragedią.
-Co nasz mistrz przygotował na dzisiaj?-Spytałam siadając na blacie. Chłopak właśnie wyciągnął z piekarnika pysznie wyglądające ciasto.
-Jeszcze nic...-Mruknął stawiając je na stole obok czterech innych.-Zgłoś się jutro. Na razie jedyne, na co mogę Ci pozwolić to płatki z mlekiem.-Wyszczerzył się. Przewróciłam oczami i wzięłam jedną z babeczek czekoladowych, które stały na tacy. Blackwell odwrócił się i zdzielił mnie ścierką po plecach.-Bałeś się?-Spytałam ignorując jego narzekania na mnie.
-Że kiedy?-Spytał kiedy wpychałam sobie całą babeczkę do ust.
-No wtedy, przed egzekucją.-Chłopak spoważniał i popatrzył na mnie, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Nie wydaje mi się...-Rzekł w końcu.-Może dlatego, że cały czas wierzyłem, że jednak po mnie przyjdziecie.-Zapatrzył się w jakiś punkt nade mną.
-Nadzieja matką głupich!-Do kuchni wparował Jamie z sarkastycznym uśmieszkiem na ustach.
-Może, ale każda matka kocha swoje dzieci.-Odpowiedział mu idący za nim Jessie.
-A tego akurat nie byłbym taki pewien!-Warknęli bliźniaki jednocześnie, aż oboje z Reedem spojrzeliśmy na nich marszcząc brwi.
Chwilę potem siedzieliśmy z Jessiem w salonie, oboje popijając przez słomkę krew z plastikowych torebek. Przysunęłam się do niego bliżej, ale on jakby tego zupełnie nie zauważył.
-Po jutrze do banku w Subunie mają przywieźć sporą ilość pieniędzy i to w różnych walutach.-Mruknął zamyślony.-Przeglądałem ostatnie wydatki i taki zastrzyk gotówki dobrze by nam zrobił.-Odgarnął mi grzywkę z czoła.
-Nie uważasz, że na razie mogli byśmy dać sobie spokój z tym wszystkim?-Spytałam siadając mu na kolanach.-Dopiero co odzyskaliśmy Jakea. Odsapnijmy trochę...Może gdzieś wyjedziemy?-Zaproponowałam całując lekko jego szyję. Chłopak odsunął się i pokręcił głową przecząco.
-Nie możemy.-Popatrzył na mnie swoimi czekoladowymi oczami.-Przynajmniej nie teraz.-Odsunęłam się od niego.-Jestem za to wszystko odpowiedzialny. Nie mogę wyjechać teraz, kiedy pojawiły się dodatkowe problemy. Do tego jest jeszcze Donovan, którego trzeba jakoś skutecznie unieszkodliwić...-Nagle rozległ się ogromny huk. Oboje poderwaliśmy się na równe nogi i z wampirzą prędkością rzuciliśmy w stronę z której dobiegał ten hałas.
Drzwi do pokoju, w którym jeszcze chwilę temu siedział Caleb teraz były wyrwane z zawiasów a dookoła było mnóstwo dymu. Jake podniósł rękę i ugasił ostatnie płomienie które tliły się przy drzwiach. Na podłodze leżała zakrwawiona Kim do której natychmiast podbiegł Lin i Sylvia.
-Kurwa!-Wrzasnął Jamie, rozglądając się po celi Donovana.-Jak ten debil mógł spierdolić?-Wziął stojące w rogu krzesło i roztrzaskał je o ścianę. Jessie bez słowa wziął telefon i wykręcił szybko jakiś numer.
-Lily? Każ obstawić wszystkie wejścia!-Przerwał na chwile.-Tak, Donovan uciekł. Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi, jasne?-Rozłączył się bez pożegnania. Widać, że był zdenerwowany tym wszystkim.
-Musimy go schwytać, inaczej już po nas!-Warknął Jamie przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu.-Wyda nas Radzie, a jeśli Ci dowiedzą się o Piekle, to wszystkich złapią!-Usiadł i podniósł wzrok na Reeda. W jego oczach malowała się czysta furia.
-Trzeba powiadomić Sandrę.-Mruknął cicho Jake, wstając z podłogi i pomagając Kim się podnieść.
-Sandra, Sandra! W kółko tylko o niej!-Rzucił się na niego Jamie z pretensjami.-A może raz pomyślisz o sobie i o swoich ludziach? O tym, co zrobić by to oni byli bezpieczni?-Myślałam, że uderzy Starszego Blackwella. Jake popatrzył na niego a w jego oczach dostrzegłam małe płomyki, które prawdopodobnie nie wzięły się z radości.
-Nie wiem jak Ty, ale ja jestem winien jej życie.-Wysyczał a ja po raz pierwszy w życiu widziałam go w takim stanie.-I dla mnie już jest jedną z nas. Jeśli tak bardzo boisz się Donovana, to czemu nie spakujesz walizek i nie spierdolisz do świata ludzi, gdzie będziesz miał hektolitry świeżej krwi i ŚWIĘTY KURWA SPOKÓJ?!-Dokończył krzycząc a jego włosy niebezpiecznie zapłonęły. Odsunął się od zaskoczonego Jamiego i oparł się o ścianę, dysząc ciężko.-Idę do niej zadzwonić. Wy zajmijcie się schwytaniem Caleba.-Ujął się dłońmi za skronie i wyszedł z pokoju. Wybiegłam natychmiast za nim.
-Jedźmy do niej.-Zaproponowałam dorównując mu kroku. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Przecież oboje jesteśmy poszukiwani...
-Czyżby nasz niedoszły skazaniec się bał?-Spytałam wyprzedzając go i biegnąc w stronę magazynu z bronią. Chłopak szybko mnie prześcignął i dotarł tam pierwszy. Wziął do ręki rewolwer i przyłożył mi do skroni.
-Ha, a może to Ty powinnaś się bać?-Spytał z wyraźną kpiną.
Wzięłam nóż w pokrowcu który schowałam w wysokim bucie, rewolwer ze srebrnymi nabojami, doskonałymi na wilkołaki i pistolet z zapasowym magazynkiem. Truchtem dotarliśmy do garażu i wzięliśmy swoje motory. Ja BMW Concept 6 a on S1000rr tej samej marki. Mam słabość do jednośladów. Uwielbiam je dużo bardziej niż samochody. Założyłam słuchawkę , żebyśmy mogli słyszeć się podczas jazdy.
-Ścigasz się?-Spytał Blackwell odpalając swoja maszynę. Zaśmiałam się kpiąco.
-Och, a nie boisz się, że mogłabym Cię prześcignąć?-Uruchomiłam swoje maleństwo i ruszyłam pierwsza w stronę podwodnego tunelu wyprowadzającego z wyspy.
Właściwie to początkowy wyścig przerodził się w jakiś pokaz sztuczek. Co chwilę komentowaliśmy swoje wyczyny, śmiejąc się przy tym. Wyjechaliśmy na drogi Recordii kiedy była już prawie północ. Drogi były puste i dwa motory jadące z prędkością prawie stu siedemdziesięciu na godzinę przykuwały uwagę przechodniów. Wyprzedziłam Blackwella i gestem ręki wskazałam, by jechał za mną.
-Nie mieliśmy przypadkiem jechać do Sandry?-Spytał zdezorientowany, skręcając w kolejna uliczkę. Już nie jechaliśmy tak szybko.
-Musimy najpierw wpaść do mnie po kilka rzeczy.-Mruknęłam parkując kilka przecznic od mojego bloku.
Szybko zsiadłam z motoru i weszłam w jedną z alejek. Idący obok mnie Jake wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął ją w moją stronę. Podobnie jak on wzięłam sobie jednego. Chłopak pstryknął palcami i na końcówce jego kciuka pojawił się mały płomyczek, którym podpalił oba papierosy. Dalej szliśmy w milczeniu. Kiedy wspięliśmy się już po schodach i stanęliśmy kilka kroków przed moim mieszkaniem, zauważyłam, ze drzwi są wyważone a wewnątrz pali się światło. Wyjęłam i odbezpieczyłam broń i z jakiem osłaniającym tyły weszłam do środka. Nie zdziwiłam się widokiem mojej matki, Codyego Reeda, Jamesa Pierce'a i dwóch nieznanych mi policjantów. Wszyscy stanęli jak wryci, widząc naszą dwójkę. Powędrowałam wzrokiem w stronę mojej mamy, która przyglądała mis ie badawczo. Wiedziałam, co widzi. Niebezpieczną dziewczynę ubraną w top do pępka i skórzaną kurteczkę oraz nieprzyzwoicie krótkie szorty i buty na koturnach w których miałam niemal dwa metry, z rozwianymi włosami trzymającą w reku spluwę, którą mogłabym wybić wszystkich zebranych. Do tego u boku tak niebezpiecznego przestępcy, jakim był Jake Blackwell.
-Cześć mamo!-Powiedziałam wesoło z sarkastycznym uśmiechem na ustach, celując do niej z pistoletu.
Kobieta rozchyliła lekko usta jakby chciała coś powiedzieć, ale westchnęła tylko a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Też chciało mi się płakać. Dlaczego? Bo moja własna matka oświadczyła, że skaże mnie na śmierć. Swoją jedyną, ukochaną córeczkę. Córeczkę, którą straciła wiele lat temu, kiedy kazała mi przyglądać się temu wszystkiemu, co wyczyniała. Najwcześniejsze wspomnienie? Mama katująca jakiegoś mężczyznę, bo był członkiem Piekła. W sumie nie dziwiłam się, że większość ludzi z Piekła jej szczerze nienawidzi. Ja też miałam tam przez nią przykrości.
Mierzyłam się z nią wzrokiem, ale ona ustąpiła pierwsza. Minęłam ja i podeszłam do jednej z szuflad. Chyba jeszcze jej nie przeszukali. Wyjęłam z niej małą szkatułkę i podałam Jakeowi, który bez słowa schował ja sobie do kieszeni.
-Czy...Czy coś cię z nim łączy?-Spytała drżącym głosem mama, kiedy mieliśmy już wyjść z mieszkania. Szczerze mówiąc to teraz wcale się jej nie bałam. Przynajmniej mogłam być sobą. Poza tym nie byli przygotowani na to, że mogą nas spotkać i nie mieli by się nawet jak przed nami obronić, gdybyśmy użyli swoich mocy.
-Owszem mamo.-Odpowiedziałam z promiennym uśmiechem.-Co wieczór uprawiam seks z nim, jego bratem i jeszcze ich kumplem. Taka zabawa w grupie, wiesz. ja jedna na nich trzech. Powinnaś spróbować!-Dałam Jakeowi całusa w policzek, ocierając się kroczem o jego nogę. Chłopak wydmuchał na mnie dym z papierosa i uśmiechnął się. I wtedy moja mama na dobre się rozpłakała. Osunęła się na podłogę i zaczęła ryczeć jak małe dziecko. Popatrzyłam na nią z litością i pokręciłam głową starając się nie okazywać, jak bardzo mnie to boli. Wyszliśmy z Jakiem z mieszkania a chłopak wzniósł ręce do góry i wejście do środka zajęło się ogniem.
-To tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło wam do głowy nas gonić!-Krzyknął w ich stronę i dogonił mnie.-Zabawa w grupach?-Parsknął kiedy wyszliśmy już na pustą ulicę.-To dlatego się z Tobą przyjaźnię!-Powiedział i ucałował mnie w czoło. Odepchnęłam go i biegiem dostałam się do swojego motoru. W oddali usłyszałam odgłosy syren policyjnych.
-Chodź szybko! Musimy zgarnąć jeszcze Sandrę!-Powiedziałam kiedy już odpaliliśmy maszyny.
Wcale nie staraliśmy się nie rzucać w oczy. Wręcz przeciwnie. I tak policja w całej Recordii na nas polowała, wiec mogliśmy szaleć do woli. Musieli by się nieźle postarać, żeby złapać naszą dwójkę. Wjechaliśmy do starego magazynu, w którym składowano broń w czasie wojny. Od tamtej pory stał opustoszały na skraju miasta. Dziewczyna siedząca na stosie starych skrzynek wstała, kiedy wjechaliśmy do środka. Jake zszedł z motoru i zdjął kask, po czym uniósł ja wysoko w górę i pocałował lekko. Sandra odwróciła się na chwilę i wzięła z podłogi niedużą torbę z ciuchami, które blondyn natychmiast schował do schowka motoru.
-Jadę z wami.-Powiedziała z entuzjazmem.
-Jak to?-Zdziwił się Blackwell odgarniając jej włosy z czoła.-A praca? Zaniepokoi ich twoje zniknięcie.
-Dzwoniłam do Izmy. Powiedziałam, że nadal nie mogę się pozbierać po tych ostatnich wydarzeniach i biorę kilkudniowy urlop. Poza tym Cody będzie mnie informował na bieżąco.-Przerwała na chwilę i popatrzyła na mnie, jakby dopiero teraz zorientowała się że ja też tu jestem.- Wiem też o Donovanie i może bardziej przydam się na coś w Piekle. -Popatrzyła na Jakea i ujęła jego twarz w dłonie. Przez chwilę czułam się jak piąte koło u wozu.-Musimy w końcu wyjaśnić tę sprawę. Ja nie mogę dłużej z tym zwlekać.-Szepnęła do niego drżącym głosem. Chłopak przytulił ją mocno i zaczął głaskać po głowie. Pomyślałam wtedy, że oni nie mogą być rodzeństwem. To by im obojgu złamało serca.
*  *  *
Rozdział publikuję nieco szybciej niż przypuszczałam, ale to ze względu na to, że pewnie później nie będę miała takiej możliwości. Przepraszam za jakiekolwiek błędy i zapraszam do komentowania :*
Sekretna

wtorek, 12 sierpnia 2014

1 maja, pisała Sandra.




                Wszyscy dookoła mnie byli podekscytowani nadchodzącym wydarzeniem. Widziałam w ich spojrzeniach zniecierpliwienie. Chodziłam podenerwowana przed komendą paląc jednego papierosa za drugim. Mijający mnie ludzie patrzyli zdziwieni na moje nietypowe zachowanie. Ja taka zrównoważona i rozsądna osoba wyglądam jak kłębek nerwów i do tego palę! Pewnie myślą, że boję się widoku egzekucji i niech tak będzie.
Nagle do moich uszu dotarł dźwięk wzywający wszystkich funkcjonariuszy na zbiórkę. Rzuciłam niedopałek na ziemię i zdusiłam go butem.
W Sali Konferencyjnej stała Izma i Pieter, oboje wyglądali na niezwykle uradowanych dzisiejszym wydarzeniem. Stanęłam pod ścianą z daleka od mojego wujostwa.
-Za półtorej godziny zaczynamy całą uroczystość. – Zaczął mężczyzna pewnym głosem. – Mam nadzieję, że każdy wie, co ma robić.
-Plan egzekucji jest prosty. – Tym razem głos zabrała Izma. – Najpierw wprowadzony zostanie oskarżony, następnie przedstawiciel Rady wygłosi krótką mowę.  Wykonujący wyrok wkroczy na scenę dokładnie minutę przed 12. Są jakieś pytania?
Policjanci rozglądali się dookoła bojąc się odezwać. Zgłosił się Cody.
-Przewidujemy jakieś komplikacje?- Państwo Blood spojrzeli na siebie. Pieter westchnął i odparł.
-Nie wykluczamy takiej możliwości.
-Musicie być przygotowani na wszystko. – Dodała brunetka marszcząc czoło. – Powodzenia.
Byłam jedną z pierwszych osób, które opuściły pokój. W samochodzie jadącym na plac egzekucji jechałam wraz z 5 innymi policjantami. Wszyscy byli starsi ode mnie i patrzyli z kpiącymi uśmieszkami, kiedy zajmowałam miejsce między nimi. Uniosłam jedynie wysoko brwi i poprawiłam podpiętą wsuwkami grzywkę.
Na miejsce dotarliśmy w ciągu 15 minut. Dookoła wznosiły się trybuny, z których obywatele Recordii mieli obserwować śmierć Jake’a. Patrząc na tą metalową konstrukcje zrobiło mi się zimno.
Nagle zza zakrętu wyłonił się duży, czarny samochód w eskorcie dwóch policyjnych wozów.
Moje serce zabiło szybciej na widok wychodzącego z wnętrza pojazdu Blackwella. Ręce miał skute na plecach. Był bardzo blady, a pod jego oczami widniały granatowe cienie. Nasze spojrzenie spotkały się na ułamek sekundy. Smutek, jaki dostrzegłam w jego wzroku sprawił, że chciałam podejść i go przytulić.  Szybko jednak odepchnęłam od siebie takie myśli i odwróciłam się do niego plecami. Nie mogę się dekoncentrować.
Miejsca powoli zaczynały wypełniać się widzami. Ruszyłam na woje stanowisko sprawdzając zawartość magazynków przytwierdzonych do paska.
W oddali w sektorze dla Rady i ich rodzin ujrzałam Evelyn, która w skupieniu lustrowała wzrokiem Plac Egzekucyjny. Stanęłam na szeroko rozstawionych nogach i obserwowałam rozpoczęcie uroczystości.
Jake w towarzystwie 6 strażników został wprowadzony na podwyższenie znajdujące się dokładnie po środku placu.  Kiedy policjanci ustawili się dokoła podestu Pieter Blood wstał ze swojego miejsca.  Mogłam się domyślić, że zaszczyt przemawiania przypadnie właśnie jemu.
Nie wsłuchiwałam się w jego słowa. Było mi obojętne, o czym mówi i jak bardzo oczernia Blackwella.
Kiedy skończył na plac wszedł kat. Jego ciało spowijał czarny płaszcz z kapturem. Nikt nie mógł widzieć jego twarzy. Nawet Rada nie miała pojęcia, kto to jest, ani jak wygląda.  Wszedł wolnym krokiem na podium wyciągając przed siebie pistolet, załadowany w jedna kulę nasączoną trucizną. Wstrzymałam oddech i spojrzałam na zegar znajdujący się na wieży.
Zostało jeszcze Dziesięć… Dziewięć… A co jeśli coś pójdzie nie tak? Osiem… Siedem… Przecież Felix może spóźnić się o ułamek sekundy. Sześć… Pięć… Cztery… Czy Lily znalazła klucze do kajdanek? Trzy...Dwa… Oczekiwanie jest najgorsze. Jeden… W powietrzu rozległ się dźwięk zegara, który zaczął wybijać południe. W tym samym momencie nie wiadomo skąd na placu pojawił się ogromny wilkołak. Przeskoczył on nad podestem chwytając jednocześnie zębami mężczyznę w płaszczu. Za moimi plecami rozległo się potworne warczenie.  Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z dwoma wilkami, o przerażających ślepiach i stalowych mięśniach. Wiedziałam, że nie wyrządzą mi trwałej krzywdy, aczkolwiek nasza walka musiała wyglądać przekonująco. Pierwsza z wilczyc skoczyła. Wykonałam kopnięcie z półobrotu trafiając ją w żebra. Usłyszałam jej skowyt i poczułam wyrzuty sumienia. Za moimi plecami panowało zamieszanie, słyszałam krzyki, wystrzały i wybuchy.  Obok mnie przebiegła jakaś postać strzelająca z automatu w kierunku tłumu.
Kolejna wilczyca skoczyła na mnie, a ja zbyt wolno się uchyliłam i zostałam powalona na ziemię za pomocą jej ogromnych łap.  Uderzenie w beton pozbawiło mnie na chwilę tchu. Gdybym walczyła z nią na poważnie byłoby już po mnie jednak ona odskoczyła ode mnie pozwalając mi wstać.
Nagle zza rogu wyłoniła się Evelyn. Wiedziałam, że jej obecność zwiastuje kłopoty. Wyciągnęłam broń i ze smutnym uśmiechem strzeliłam do swojej przeciwniczki.
-Musisz powstrzymać Jake’a. – Wydyszała i rzuciła się w kierunku przeciwległej uliczki. Pobiegłam za nią w międzyczasie rozglądając się czy nikt nas nie zauważył.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam starszego Blackwella miotającego kulami ognia we wszystko, co popadnie.  Jego moc się buntowała, po tak długim okresie spętania. Jamie usiłował pochwycić swojego rozszalałego brata, niestety bezskutecznie. Pod ścianą jednego z budynków dostrzegłam mojego ojca. Miał zamknięte oczy, z kącika ust płynęła mu krew, natomiast jego ubranie było lekko zwęglone. Zobaczyłam, że Jake formuje kolejną kulę ognia w swojej dłoni. Skupiłam się i już po chwili pojawiła się fala wody, która uderzyła blondyna z impetem. Początkowo chłopak walczył z ogromem wody, jednak był wyczerpany i szybko musiał się poddać. Widząc, że stracił przytomność odwołałam falę. Jake upadł bezwładnie na ziemię w przemoczonym ubraniu.
Kiedy Jamie i Evelyn usadowili się wraz z nieprzytomnym chłopakiem w samochodzie, Blackwell pokazał mi gestem, żebym jechała z nimi.
-Muszę tu zostać, inaczej nabiorą podejrzeń. - Powiedziałam i ruszyłam w przeciwną stronę zanim odjechali. Widok na placu był straszny. Wszędzie leżeli ranni bądź martwi funkcjonariusze. Ciotka Izma stała obok podium i wrzeszczała na dowódcę straży. Jej krótkie, zwykle idealnie ułożone włosy teraz były w nieładzie, a na policzku widniała czerwona pręga.
-Sandra! - Wrzasnęła kobieta w moim kierunku. Szybko podeszłam nie chcąc wywołać w niej jeszcze większej furii. - Widziałaś ich?
-Tylko przez chwilę. - Wydyszałam, udając zmęczenie. - Zaatakowały mnie dwie wilczyce.
-Udało im się uciec! - Krzyknęła brunetka marszcząc groźnie brwi. - Nie mogę w to uwierzyć!
-Ja również. - Odparłam przysiadając na schodach podwyższenia. - Byli niesamowicie zgrani. 
Izma przez chwilę stała w milczeniu rozglądając się dookoła. 
-Widziałaś, że Evelyn posiada moc? - Zapytała cicho tak, aby krzątający się w pobliżu sanitariusze nas nie usłyszeli.  Spojrzałam na ciotkę szeroko otwartymi oczami.
-Co? - Wydusiłam z siebie. Dlaczego Evelyn się zdradziła! I to akurat przed własną matką! - Nie miałam pojęcia.
Nagle podbiegł do nas widocznie utykający na lewą nogę James Pierce.
-Izma, co to ma do cholery znaczyć! - Wrzasnął tak, że zaczęło nam się przyglądać kilkanaście osób. - Twoja córka pomagała tym bandytom!
- O czym ty mówisz? - Kobieta była w wyraźnym szoku. Po raz pierwszy straciła swoją pewność siebie.
-A myślisz, że, przez kogo utykam? - Zapytał wskazując na swoją nogę. - Twoja pieprzona córeczka jest jedną z nich!
Wciągnęłam głośno powietrze do płuc. Moja kuzynka nieźle się urządziła, jeżeli ta informacja się rozniesie nie będzie miała powrotu do Recordii. Izma przymknęła oczy i pomasowała sobie skronie. Stała nieruchomo przez chwilę i kiedy otworzyła oczy w jej wzroku dostrzegłam smutek. Brunetka weszła na podwyższenie i wzięła do ręki mikrofon.
-Posłuchajcie mnie! - Krzyknęła zwracając na sobie uwagę wszystkich. - Dzisiejszego dnia wszyscy ponieśliśmy ogromne straty. Winnymi temu są towarzysze Jake'a Blackwella. - Przerwała na chwilę rozglądając się po zgromadzonych. - Nie możemy tego dłużej tolerować! To groźni recydywiści, którzy są bezwzględni. Jak mogliśmy dziś zauważyć, do ich grona dołączył ktoś jeszcze. To Evelyn Blood.- Głos zadrżał jej, kiedy wymawiała imię swoje córki. Na placu nadal panowała niczym niezmącona cisza. - Przysięgam wam, że nie spocznę dopóki każde z nich nie stanie przed sądem i nie zostanie zgładzone na waszych oczach!
Po tych słowach wszyscy zaczęli bić mojej ciotce brawo. Izma zeszła z podestu i poszła w stronę Rady.
Widząc panujące zamieszanie postanowiłam udać się do Piekła, aby poinformować ich o tym, w jakim kierunku potoczyły się sprawy. Drogi były puste, wszyscy byli na miejscu Egzekucji pomagając sprzątać po akcji odbicia Jake. Zaparkowałam samochód przed wejściem do kryjówki moich nowych znajomych. Tuż za drzwiami dostrzegłam Sylvię. Blondynka uśmiechnęła się do mnie krzywo.
-Słyszałam, że okazałaś się całkiem pomocna. - Powiedziała mierząc mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami. 
-Robiłam, co do mnie należało. - Odparłam unosząc do góry jedną brew. - Gdzie jest reszta? 
-Opatrują rannych. - Mruknęła ruszając w stronę wysokich drewnianych drzwi. Bez słowa ruszyłam za nią. Już z daleka dotarły do mnie męskie jęki.  - Felix oberwał pociskiem z trucizną. - Wyjaśniła Sylvia stając w drzwiach. W środku znajdowali się wszyscy z wyjątkiem Jake'a i Jamiego.
-Evelyn. - Zaczęłam niepewnie skupiając na sobie uwagę zgromadzonych. - Twoja matka już wie, jaką masz moc.
-Wiem. - Westchnęła dziewczyna wstając i opierając się o sofę. - Wydałam się dzisiaj.
Uśmiechnęłam się smutno wchodząc do pokoju.
-Ale to jeszcze nie wszystko. Kilkoro ludzi widziało jak pomagasz chłopakom. - Przerwałam na chwile szukając odpowiednich słów. - Twoja matka powiedziała, że chce dostać was żywych. Wszystkich. -Spojrzałam po osobach przebywających w salonie. Widziałam w ich oczach niedowierzanie. - I wszystkich was skazać na śmierć. - Poczułam, że oczy wypełniają mi się łzami.
-Co? - Wykrzyknęła moja kuzynka podchodząc bliżej. - Co ty pieprzysz?
-Złożyła oficjalne oświadczenie. - Wyznałam siadając na jednym z foteli. Felix wypuścił głośno powietrze z płuc
-Co to oznacza? - Zapytała Lily siedząc przy swoim chłopaku i trzymając go za rękę. Nadal dziwiłam się, że wilkołak związał się z syreną
-Jeśli, któreś z nas pojawi się w Recordii zostanie schwytany. - Wyręczył mnie Jessie. Stał oparty o ścianę z rękami założonymi na klatce piersiowej. - Mogliśmy się tego spodziewać.
-Rada jest wściekła. - Dodałam cicho. Zapadło długie milczenie, które przerwało przybycie Jamiego.
-Jake, czuje się dobrze. - Powiedział, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Pierwszy raz widziałam tego chłopaka tak uradowanego. - Niedługo do nas dołączy.
Wyprostowałam się na fotelu. Nie chciałam się z nim spotkać. Oznaczałoby to rozmowę, a nadal miałam do niego żal. Na dodatek Amelia, której zleciłam znalezienie matki bliźniaków milczała.
-No to ja proponuję wznieść toast! - Odezwał się Felix. - Nie, co dzień udaje się przechytrzyć tych idiotów z Rady i policji - Spojrzał w moją stronę i wyszczerzył zęby. - Nie bierz tego do siebie.
Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust i pokręciłam głową. Stone chyba wybaczył mi to jak załatwiłam go, kiedy porwali mnie z Jessiem.
Lily i Sylvia zajęli się nalewaniem szampana do kieliszków, a do pokoju wkroczyło rodzeństwo Anderson. Wszyscy zaczęli rozmawiać i śmieć się. Kiedy otrzymałam swój kieliszek wyszłam na przylegający do pomieszczenia balkon. Widok był oszałamiający, czułam jakbym mogła wyciągając jedynie rękę dotknąć morza. Stawiając kieliszek na kamiennej balustradzie rozpuściłam włosy zostawiając tylko podpiętą grzywkę. Upiłam łyk szampana i zapatrzyłam się w bezkres wody.  Nie żałowałam, że pomogłam odbić Blackwella. Kara śmierci nie jest sprawiedliwa, dlaczego ktoś ma decydować o życiu i śmierci? Jednak widząc ciała zabitych policjantów czułam wyrzuty sumienia. Nie chciałam, aby tak wiele osób ucierpiało. Westchnęłam i ponownie przytknęłam kieliszek do ust.
Z pokoju dobiegły mnie śmiechy i krzyki. Nie potrafiłam świętować z nimi. Nie byłam jedną z nich i nigdy nie będę. Pomogłam im w jednej akcji i pewne będę ich informować o przebiegu śledztwa, ale czy nadal będziemy w takich bliskich stosunkach?. Na prawdę polubiłam Lily i Kim. Nawet Jamie wydawał się mniej mroczny niż na początku. Nie chciałam z nimi się żegnać.
Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi balkonowe za moimi plecami.
-Dlaczego się tu ukrywasz? - Usłyszałam za plecami głos Jake'a. Wzruszyłam ramionami nie patrząc na chłopaka. On jednak stanął obok opierając się plecami o balustradę. - Żałujesz, że mnie uratowali? 
-Nie. - Odparłam czując na sobie jego spojrzenie. Blondyn przysunął się do mnie jeszcze bliżej, nasze ręce prawie się stykały. 
-Nadal jesteś na mnie wściekła? - Zapytał cicho spuszczając wzrok. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że jest zdruzgotany. 
-To nie jest złość. - Wyjaśniłam równie cicho. - Ale czuje się oszukana. 
-Nie wierzę w to, że jesteśmy rodzeństwem. - Zapewnił mnie chłopak patrząc mi w oczy. Tęskniłam za nim tak bardzo. Chciałabym się do niego przytulić i zapomnieć o wszystkich zawirowaniach. 
-Ja też nie chcę w to wierzyć. - Powiedziałam uśmiechając się smutno. - Ale muszę mieć pewność. 
-Jak ją zdobędziesz? - Zapytał z bólem, zamykając oczy. - Twój ojciec nie ma pojęcia czy jest moim tatą! 
-Twoja matka musi wiedzieć. - Jake uniósł wysoko brwi.- Moja przyjaciółka, świetna hakerka szuka jej od kilku dni. 
Blackwell wydawał się być wstrząśnięty moim wyznaniem.
-Czyli nie zrezygnujesz ze mnie? - Usłyszałam nadzieję w jego głosie. Westchnęłam głośno i pokręciłam głową.
-Nie potrafię.
Chłopak podszedł do mnie bardzo blisko tak, że oddychaliśmy jednym powietrzem. Spojrzałam w jego niesamowicie niebieskie oczy i poczułam nieodpartą chęć pocałowania go mimo wszystko. On miał chyba ten sam pomysł, ponieważ nachylił się w moim kierunku. Nasze usta dzieliły centymetry, kiedy na balkon wpadł utykający Felix z butelką szampana w ręce. Szybko odskoczyliśmy od siebie.
-Jake! - Krzyknął pochodząc do nas. - Wracaj do pokoju! Wszyscy się stęsknili!
Blackwell zgromił go wściekłym spojrzeniem, którego Stone wydawał się nie zauważyć. 
- Spadaj kundlu! - Powiedział blondyn starając się wypchnąć chłopaka za oszklone drzwi. 
-Nie on ma rację. - Mruknęłam zabierając swój kieliszek. - Wracaj do pokoju. Ja i tak muszę już jechać.
-Tak szybko? - Zdziwiła się Evelyn, która nagle znalazła się u wejścia na balkon.
-Powinnam się pokazać na komendzie. - Wyjaśniłam. - Postaram się zabrać trochę Twoich rzeczy z mieszkania i Ci przywieźć. - Przytuliłam kuzynkę i pomachałam zgromadzonym w pokoju.



* * * 
Rozdział ze specjalną dedykacją i najserdeczniejszymi życzeniami dla Sekretnej,  która już za kilka dni obchodzi swoje urodziny! 
Zdarza wam się aby połączyła was więź z osobą, której nigdy nie widzieliście? 
Ja poczułam coś takiego, kiedy zaczęłyśmy pracować z Sekretną nad tym blogiem. 
Kochana dziękuję Ci za te pół roku współpracy i licznych rozmów na facebooku! Mam nadzieję, że nasza przygoda potrwa jeszcze bardzo długo! :*
Zapraszam do komentowania. 
Karolina S 
 

sobota, 2 sierpnia 2014

1 maja, pisała Evelyn

Przez ostatnie dni mało rozmawiałam z Sandrą. Chyba wszyscy byli zajęci przygotowaniami do egzekucji Jakea. Władze Recordii starały się, żeby wszystko poszło zgodnie z ich planem a my przeciwnie. To nie była akcja jak każda inna, bo tutaj chodziło o życie jednego z nas, więc wszyscy uwijali się jak mrówki. Nie wspominając o Jamiem, który co chwilę opieprzał kogoś za byle co.
Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jak kolejni goście wchodzą na plac i siadają w specjalnej loży, którą zajmowali tylko członkowie rady i ich rodziny, oraz goście honorowi. Obok mnie siedziała moja mama a jedno miejsce dalej tata. Po drugiej stronie przysiadł się James Pierce wraz z żoną i dwiema córkami. jedną z nich znałam dość dobrze, bo uczyłyśmy się w tej samej klasie. 
-Witaj!-Powitała mnie Olivia swoim przesłodzonym głosem. Skinęłam tylko głową. Nie miałam czasu ani chęci na rozmowę z tą fałszywą suką.-Nie uważasz, że to ekscytujące?-Spytała rozglądając się po zebranych. Spojrzałam na nią, nie kryją zdziwienia. 
-Co uważasz za ekscytujące?-Spytałam bez cienia grzeczności w głosie.-Zabicie człowieka na oczach połowy miasta? To upokarzające, nie ekscytujące.-Założyłam ręce na piersi. 
-Zasłużył sobie na to. On zabijał innych ludzi i nie stosował się do panującego prawa. Ooo, patrz, prowadzą go!-Krzyknęła chichocząc cicho. Miałam ochotę porządnie jej przywalić, tak od serca.    
Rzeczywiście kilka minut przed dwunastą na placu pojawiło się sześciu strażników prowadzących Jakea. Nie wyglądał jak wtedy, kiedy ostatni raz się z nim widziałam. Był niezwykle blady i chudy a w jego oczach nie było tej co zwykle radości. Przez chwilę wydawało mi się że jest przestraszony, ale kiedy stanął na środku specjalnie na tę okazję przygotowanego podwyższenia zrozumiałam, że jest po prostu zły. Spojrzał na wujka Evansa siedzącego kilka miejsc od nas. Mimo urządzeń blokujących jego zdolności kiedy ich spojrzenia się zetknęły widziałam w jego oczach małe płomyczki. Jakby chciał go po prostu zniszczyć. Spojrzałam kątem oka na Evansa ale on tylko uśmiechnął się krzywo.
Mój ojciec wstał i zaczął ponownie odczytywać akt oskarżenia i wyrok sądu skazujący Blackwella na śmierć. Mało z tego mnie interesowało bo przecież byłam na rozprawie, więc widziałam i słyszałam już to wszystko. Na koniec tata zaczął wygłaszać mowę na temat obowiązku przestrzegania prawa i kar za jego ignorowanie. Tylko wtedy Jake uśmiechnął się przez chwilę a mi w oczach mimowolnie stanęły łzy. Wytarłam je szybko, żeby nikt się nie zorientował. Ojciec skończył przemawiać i skinął głową na strażników stojących przy wejściu na plac.
Tłum stojących przed podium ludzi rozstąpił się kiedy ukazała się wysoka, ubrana w czarny płaszcz postać. Na głowę miała nasunięty kaptur tak, że zakrywał jej całą twarz. Nikt nie znał tożsamości tej osoby, ale plotki mówiły że to najstarsza z pośród żyjących istot. Zawsze to ona wykonywała egzekucje na skazanych. Patrzyłam jak powoli wchodzi po drewnianych stopniach i staje kilka kroków przed Blackwellem. Sięgnęła pod płaszcz i po chwili w jej dłoni odzianej w czarną rękawiczkę zauważyłam mały pistolet. Sprawiał wrażenia niegroźnego, ale każdy wiedział, co się w nim znajduje. Jeden nabój drewniany, nasączony trucizną. Śmierć bardzo bolesna, ale pocieszające jest to, ze cierpi się tylko od dziesięciu do piętnastu sekund. Znaczy...To powinno być pocieszające. Tajemnicza postać zwróciła głowę w stronę zegara wiszącego na najwyższej wieży ratusza. Też spojrzałam w tamtą stronę. Za pół minuty miała wybić dwunasta. Popatrzyłam na Jakea, który klęknął przed nią i pochylił głowę do dołu. Trzy...Dwa...Jeden...
W chwili, w której zegar zaczął wybijać dwunastą nad podium przeskoczył Ogromny wilkołak, łapiąc przy tym osobę w czarnym płaszczu. Chwilę potem stojący na podwyższeniu strażnicy zaczęli sami się przewracać. Kulili się leżąc na deskach a w powietrzu powoli zaczęła formować się znajoma mi postać rozbawionego Jessiego. Rzucił w stronę Lily pęk kluczy a ta szybko rozkuła Jakea. Widok uśmiechu na jego twarzy był bezcenny. Płomyczki w jego oczach zabłysły złowrogo a w dłoniach pojawiły się dwie ogniste kule. Jego włosy płonęły, podobnie jak podium na którym stał. Wszyscy zaczęli krzyczeć i w panice kierować się w stronę wyjścia. Tylko ja stałam i przyglądałam się temu z uśmiechem.
-Evelyn!-Krzyknęła w moją stronę mama, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że stoi z wycelowanym w Jessiego pistoletem.
-Nie!-Wydarłam się unosząc ręce do góry a stojące za mamą drzewo przechyliło się, przewracając kobietę. Broń wystrzeliła gdzieś w powietrze a ona spojrzała na mnie, przywalona sporych wielkości gałęzią.
Wtedy zrozumiałam, że ten czyn mnie wydał. Moja matka dowiedziała się, że posiadam moc podobną do Jakea. Nie zastanawiając się długo wyjęłam z mojej torebki dwa glocki i dzięki wampirzej szybkości już po chwili znalazłam się obok Chłopaków. Jamie bawił się kilkoma strażnikami, żonglując nimi w powietrzu niczym plastikowymi piłeczkami. Kiedy już mu się to znudziło, z impetem rzucał nimi na ziemię, gdzie błyskawicznie ich ciała zapalały się pod wpływem zdolności Jakea. Lionell stał na balkonie na jednym z wyższych budynków i machał w powietrzu czarną laską z której wydostawały się małe iskierki a ludzie na których one spadły padali na ziemię jak martwi. Felix cały zakrwawiony nadal pod postacią wilka warczał nad porozrywanym ciałem jednej ze strażniczek, natomiast Jessiego wypatrzyłam tuż za podium. Przed nim stał Cody, celując do niego z pistoletu.
-Poddaj się!-Usłyszałam drżący głos młodszego z braci Reed.
-Cody, uspokój się...-Mówił do niego Jessie, wyciągając rękę w jego stronę.
-Uspokoję się, kiedy w końcu z powrotem trafisz do zasranej celi tam, gdzie twoje miejsce!-Wrzasnął chłopak.-Nie męczą Cię wyrzuty sumienia? Nie mówię już o tych ludziach, których zabijasz teraz, ale o naszej własnej matce! Nie żałujesz, że ją zabiłeś?-Spytał z wyrzutem.
-Kiedy ja wcale nie zabiłem mamy...
-Kłamiesz!-Przerwał mu wściekły Cody.-Zawsze kłamiesz! Taki już jesteś! Wszystko jest dla ciebie jebanym żartem! Ale kiedyś to się skończy, przyrzekam Ci...-Chłopak zawisł na bluszczu zwisającym z jednego z drzew. Pnącze obwinęło mu się dookoła kostki i Reed wisiał do góry nogami, szamocząc się jak opętany.
-Chodź!-Krzyknęłam w stronę Jessiego, kiedy dzięki moim umiejętnościom kolejne bluszcze oplatały ciało chłopaka. Po chwili wyglądał już jak larwa w kokonie.
Zaczęliśmy biec drogą zrobioną przez Jakea. Po obu stronach wysokie płomienie odgradzały nas od strzałów i strażników. O dziwo kiedy włożyłam rękę do ognia, ten wcale mnie nie parzył. Biegłam za Reedem chcąc jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. Nagle kilka metrów od nas na ziemię padł wujek Rune. Nad nim stał rozwścieczony Jake. Cały płonął. Kopnął Evansa z całej siły a ten tylko jęknął głośno. Po chwili mężczyzna zaczął krzyczeć, kiedy na jego ciele pojawiły się pierwsze płomienie. Jake podpalił ojca Sandry.
-Jake, nie!-Krzyknęłam próbując dostać się do mężczyzny. Blckwell podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się złowrogo. Zamachnął się w moją stronę i posłał całą serię ognistych pocisków przed którymi uratował mnie Jamie, spychając mnie na bok.
-Szaleje, bo za długo miał blokady. Jego moce wariują a on sam nie panuje nad nimi. Nie myślałem, że to powiem, ale potrzebujemy Sandry.-Popatrzył na brata, który właśnie podpalał wieżę ratusza.-Tylko ona może go powstrzymać.-Kiwnęłam głową.
Podczas gdy Jamie próbował odciągnąć brata od centrum miasta ja szukałam Sandry, co w całym tym bałaganie wydawało się prawie niemożliwe. W końcu po kilku minutach znalazłam ją siłującą się z jakąś wilczycą. Moja siostra widząc mnie strzeliła przeciwniczce w nogę tak, żeby jej nie zabić a tylko zranić boleśnie. Upewniwszy się że nikt znajomy nie zwraca na nas większej uwagi ruszyła w moją stronę.
-Musisz powstrzymać Jakea. -Wyjaśniłam szybko biegnąć w stronę uliczki, w której ostatnio widziałam braci Blackwell.
 Nie trudno było ich znaleźć. Wystarczyło tylko iść w stronę największych płomieni. Sandra jakby podświadomie wiedziała co musi robić, kiedy tylko zobaczyła młodszego Blackwella broniącego się przed ognistymi kulami ciskanymi w jego stronę przez starszego, od razu uniosła ręce do góry. Przez chwilę nic się nie działo ale potem jakby z nikąd pojawiła się ogromna fala, zalewająca całą ulicę w tym Jakea. Chłopak walczył przez chwilę z wodą, ale jego moce szybko słabły i po chwili leżał nieprzytomny na chodniku. Nie wiadomo, skąd pojawił się Jessie i przy pomocy Jamiego ułożył Jakea na tylnym siedzeniu samochodu. Wskazał na Sandrę, żeby wsiadła do auta ale ona pokręciła przecząco głową.
-Muszę tu zostać, inaczej nabrali by podejrzeń.-Wyjaśniła szybko zanim zniknęła w jednej z uliczek.
Wsiadłam na tylnym siedzeniu ferrari i ułożyłam głowę nieprzytomnego Jakea na swoich kolanach. Był cały mokry, ale już z nami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Milczeliśmy wszyscy przez całą drogę. Wiedziałam, że Jamie martwi się o niego, ale ze względu na swój charakterek nie okaże tego. Przynajmniej nie przy nas. Po godzinie, kiedy w końcu dojechaliśmy do piekła Lin zaniósł nadal nieprzytomnego chłopaka do jego pokoju.
-Jest po prostu wykończony. Przeżyje.-Wyjaśniła Lily po obejrzeniu chłopaka. Jamie nie czekając na pozwolenie wszedł do pokoju i zamknął drzwi na klucz.
Było kilkoro rannych, na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych. Przynajmniej u nas, bo w Recordii odbędą się jutro uroczyste pogrzeby zamordowanych w ataku na radę. Śmieszyło mnie to, gdyż większość była po prostu dbającymi o swój własny tyłek egoistami, na których narzekano przy każdej możliwej okazji. Ale teraz, kiedy już nie żyją, wszyscy oczywiście będą ich wspominać i mówić, jacy wspaniali byli z nich ludzie. Felix który jakimś cudem oberwał w kolano z tej broni, którą miał być zastrzelony Jake siedział teraz na kanapie i syczał głośno, cierpliwie znosząc docinki blond syreny.
-Jutro mu opowiesz, jak to cholernie boli, bo chłopak nie miał okazji się przekonać.-Parsknęła Lily widząc ranę na nodze wilkołaka. Ten zaskomlał cicho kiedy dziewczyna wyjmowała nabój i trzymając go w szczypcach pokazała chłopakowi.
-Chyba zwymiotuję.-Felix przechylił się na bok a ja szybko podałam mu stojącą obok miskę i z uśmiechem na twarzy patrzyłam na jego bladą twarz. Nawet nie zauważyłam, kiedy w drzwiach pojawiła się Sylvia wraz z Sandrą.
-Evelyn, twoja matka już wie, jakie masz moce.-Wyjaśniła szybko patrząc na mnie ze strachem w oczach.
-Wiem, wydałam się dzisiaj.-Wstałam i oparłam się o sofę.
-Ale to nie wszystko. Kilkoro ludzi widziało jak pomagasz chłopakom.-Przełknęła ślinę.-Twoja matka powiedziała, że chce dostać was żywych. Wszystkich.-Przejechała wzrokiem po obecnych w salonie Sylvii, Felixie, Jessiemu, Lily i mnie.-I wszystkich was skazać na śmierć.-Dokończyła ze łzami w oczach.
*  *  *
mam nadzieję, że rozdział nie jest aż tak kiepski, jak mi się wydaje. Przyznaję, trochę długo go pisałam, a jak już był gotowy, to byłam na wakacjach i stąd tak długa przerwa. Wydaje mi się, że kolejne powinny pojawiać się już regularnie. Ale żebyście nie myślały, że przychodzę tylko z rozdziałem, to mamy też nowy zwiastun! 


Za jego wykonanie bardzo dziękujemy Betty Gilbert. Jest świetny :*
Sekretna